sobota, 31 stycznia 2009

Christopher Moore - Ssij, mała, ssij


"Uśmiechnęła się jak kot w przetwórni tuńczyków"
"Z oddali wyglądali jak banda nicponi opłakująca lizaka"

Sporo tu takich dziwnych porównań, ale to u Moore norma. Fajnie wplatane postacie z innych jego książek. Dzienniczek pomagierki wampirów jak "Pamiętnik starego subiekta" w Lalce, ale zupełnie, zupełnie;))) inaczej - i to jest dość mocna strona książki. A generalnie czysto rozrywkowa i całkowicie bezwartościowa pozycja z dość nierównymi jednak momentami. Po następną książkę autora pewnie sięgnę nie szybciej niz za kilka miesięcy. Ta mnie deczko rozczarowała.

środa, 28 stycznia 2009

Trudi Canavan - Nowicjuszka


Drugi tom trylogii Czarnego Maga.
Podobnie jak pierwszy tom ten również pochłonęłem. Chwila przerwy i zabieram się za trzeci;) Kilka uwag, bo co niektóre rzeczy stały się jednak zbyt natarczywe. Zupełnie, jak dla mnie bez konsekwencji i jakiegoś specjalnego pomysłu czarodzieje otrzymali od autorki rodziny. WSzystko jest ok, nie ma poblemu, ale strefa erotyczna sprowadza się "skąd się wzięły dzieci - lepiej przemilczmy" a wątek o "odmiennej orientacji" u co niektórych magów (i nagminnie powtarzanej, do znudzenia tolerancji w tym kraju a w tym nie) jest tak potrzebny jak suche liście na drodze. I niestety tym wielokrotnym powtarzaniem (pewnie gdybym zaczął czytać książkę od środka to jak w serialu raz dwa zorientowałbym co było wcześniej i kto jest kto), przerabianiem co niektórych zdarzeń na wiele możliwych sposobów - Truci Canavan dba o "właściwą" objętość swego dzieła. Tom trzeci ma ponad 700 stron co razem daje ich prawie 2000.
To jednak tylko drobne uwagi. Może po trzecim jako podsumowanie napiszę bardziej konstruktywną ocenę.

niedziela, 25 stycznia 2009

antologia - A.D. XIII tom 1


Wstęp o "skrzydlatych" napisany przez Marię Lidię Kossakowską był tak zachęcający, tak wspaniały, że nienierpliwie czekałem na "wolny termin" by móc zabrać się za tę pozycję. Pierwsze opowiadanie Komudy, początek to jakby poddany transkrypcji fragment z "Pachnidła", nic specjalnego. Następny Adam Przechrzta, ciut lepiej i tylko tyle. Potem Dębski - i tu cierpliwość się mi przycięła. Przerwałem w połowie i dałem ostatnią szansę kolejnemu autorowi, przepraszam, tym razem autorce by naprowadziła mnie na sens brnięcia dalej w tej lekturze tematycznie, z założenia o Aniołach.

"Gdański Długi Targ o czwartej nad ranem był jak zwykle pusty, wyludniony, wygołębiony i nawet, można śmiało stwierdzić, że odkocony, gdyż starówkowe burasy, zaliczywszy już nocne włóczęgi, chóralne śpiewy pod oknami mieszczuchów i wizytacje śmietników, powróciły do domów, piwnic lub stałej kociej bazy na Ołowiance. Niebo rumieniło się od wschodu niczym dziewica na pierwszej randce..."

Ewa Białołęcka i początek "Angelidae". REWELACJA!!! Na coś takiego warto było przekartkować 200 stron zadrukowanej wcześniej makulatury. Dała mi nadzieję. Następną jest Katarzyna Anna Urbanowicz i przeraźłiwie smutne, choć napisane z mocno hamowanymi (?) emocjami "Oczy jak chabry". Potem Krzysztof Kochański tematycznie jakby przypadkowy w tej antologii. Daje on jednak taki świeży oddech.
"Kiedy Rydel wyjmował z marynarki zapalniczkę, natrafił ręką na "Carmeny". Palił wyłącznie tę markę, najdroższe papierosy w całej Unii Europejskiej. Ale i najlepsze. W roku 2035 padły wszystkie firmy tytoniowe, które w porę nie wykupiły licencji. Jak przez mgłę Rydel przypominał sobie te palone przez świętej pamięci dziadka. Nazywały się "Malboro" czy jakoś tak...". Następne opowiadanie napisał Marcin Wroński, jak dla mnie porażka i nie skończyłem. Jacek Piekara - krótko, zwięźle i prawie na temat, ale OK. Jednak to było już wszystko - Sędzikowskiej "Łowca" wymęczony, Magdaleny Kozak "Air Marshalls" niestrawny, a "Bardzo zły" Bochińskiego to "literacka popierdułka".

Komu służy taka antologia? Wydawnictwo ma w swej stajni pisarzy, których promuje i zleca pisanie na zadany temat. Nie umiem tego inaczej wyjaśnić, bo skąd tak wymęczone opowieści, czasem bez pomysłu i na siłę. Przecież został wydany drugi tom tej antologii z jeszcze znakomitszymi nazwiskami. Niestety. A tak na 12 autorów licząc piszącą wstęp - trzy panie na plus, dwóch panów sobie przypomniało, że jakby coś to piszą nawet fajnie. A reszta postawiła znak "zakazu wjazdu" dla mnie na swoje pisarstwo. Może, kiedyś jak dorosnę to zrozumiem, docenię. Lecz nie dziś;)

wtorek, 20 stycznia 2009

Trudi Canavan - Gildia Magów


Księga pierwsza trylogii Czarnego Maga.
Kolejna wersja fantasy z Magiczną Akademia, uniwersytetem, szkołą czy czymś zbliżonym gdzie regularnie odbywają się nauki magii. Dziewczyna odkrywa w sobie magiczną moc. Nie uchodzi to niezauważone przez Magów rezydujących w Gildii. Rozpoczyna się poszukiwanie. (...). LeGuin np. koronkowo tka każde zdanie. Każde słowo jest ważne, kazdym można się delektować. Canavan przeciwnie. Po jej książce się galopuje goniąc treść. W znależionej recenzji przeczytałem, że to dobre czytadło. Tak - to jest czytadło, doskonałe czytadło.

niedziela, 18 stycznia 2009

Neil Gaiman - Chłopaki Anansiego


To trzecia przeze mnie przeczytana jego powieść. Łatwo znaleźć punkty wspólne, charakterystyczne dla stylu autora. "Bogowie są jak ludzie", są wśród ludzi i ... to wystarczy jako opis dla głównych postaci. Można napisać np. klasyczne "urban-fantasy" i wszystko się będzie zgadzać. Tylko po co to tak spłycać. Czemu obdzierać magię o którą możemy się otrzeć z jej niesamowitości. Lepiej niech zaskakuje nas za każdym razem. Gaiman najdelikatniej jak to możliwe wprowadza akcję do mieszkania sąsiada, może twojego sąsiada. Ziemia się nie trzęsie, pioruny nie walą, domy nie znikają ani się nie zawalają, stada zombie nie biegają głównymi arteliami miasta. Przechodzi koło Ciebie zapomniany bóg, mówi Ci "dzień dobry", i idzie załatwiać swoje przyziemne i te mniej przyziemne sprawy;). I to jest cudowne, i do tego jakże rzeczywiste;).

"Podczas pierwszej wizyty u matki Rosie Gruby Charlie nadgryzł jedno z woskowych jabłek. Potwornie się denerwował, do tego stopnia, że sięgnął po jabłko - na jego obronę trzeba dodać, niezwykle realistycznie wyglądające jabłko - i wbił w nie zęby. Rosie w tym czasie dawała mu rozpaczliwe znaki. Gruby Charklie wypluł w dłoń kawałek wosku. Zastanawiał się gorączkowo czy nie udać, że po prostu lubi woskowe owoce albo (...)"

piątek, 16 stycznia 2009

Christopher Hampton - Niebezpieczne związki (teatr gombrowicza)

Po wczorajszym spektaklu wymagającym ogromnego skupienia szedłem na dzisiejsze gotowy na kolejną porcję emocji. Nie czytałem recenzji, nic. Tak lepiej. Wyobrażałem sobie, że zrobią jakąś modną współczesną wersję z minimalizmem scenograficznym. Ale gdzieś dzwonek alarmowy się odzywał. Nic dziwnego. Przecież oglądałem wybitną (nie boję się użyć tego słowa) ekranizację z Johnem Malkovichem, Michelle Pfeiffer, Umą Thurman i m.in. Keanu Reevesem. Jeśli pójdą tym samym tropem łatwo im będzie przeistoczyć się w zwykły kuglarski teatrzyk. Z czy do ludzi;))) Pokazują się pierwsze postacie, stroje epokowe. Słyszę cichutkie i nieśmiałe - ratunku, nie przyszedłem na dobranockę. Ale to teatr i jego magia. Aktorzy zagrali świetnie. Tam gdzie miało być wesoło gotowi byli zbratać się nawet z kabaretem by salwy śmiechu miały swą moc. I w niepostrzeżoy sposób poprowadzili nas, widzów od komedii po tragedię (tytułowe "niebezpieczne" to oczywista tego zapowiedź).
Było super. Jestem niewybrednym smakoszem teatralnym. Na niewielu byłem przedstawieniach - przecież wszystkie mi sie podobały.
I tak sobie myślałem patrząc na repertuar - Plotka - widziałem, Dzień świra też, Piaf również. Wszystko filmowe adaptacje. To się nie liczy. Mam jeszcze co oglądać;)))

ps słowa o treści nie napiszę, po co?;)))

czwartek, 15 stycznia 2009

Ingmar Villqist - Kompozycja w słońcu (teatr gombrowicza)

Najpierw byłą decyzja odnośnie wieczoru. Kino czy teatr. Fatalne recenzje dla "Ducha miasta" i zachwyt nad "Kompozycją w słońcu". Skąd więc dylemat??? Banał, nie wiedziałem, że grają jeszcze. Głód teatru był zbyt wielki by obiektywnie ocenić spektakt, czy grę aktorów. Nawet gdyby grali jak paralityczni tryglodyci i emocje uzewnętrzniali jak wielki polski(?) europejczyk Adam M. też byłbym zachwycony.
A treść - właściwie wszystko oczywiste. Jaki jednak miała by sens taka notka na blogu. Załóżmy, że jest jednak drugie dno, że jest coś ukryte. W tym dramacie bezspornie widz otrzymuje taką szansę by poszperać głębiej, jako bonusa autor dorzuca mu alternatywne niedomówienia, finalną niekonsekwencję pozwalając błądzić.
Nie, nie będę tutaj pisał analizy. To teatr, to trzeba przeżyć. A Villqist potrafi grać na emocjach, choć zawsze ekstremalnie smutnych. Od wesołych mam Woody Allena;)

Ursula K. Le Guin - Najdalszy brzeg


"Dokonałem wyboru, uczyniłem to, co musiałem uczynić. Stoję w świetle dnia, oko w oko z własną śmiercią. I wiem, że jest tylko jedna władza warta posiadania. I ta władza polega nie na braniu, lecz na godzeniu się. Nie na tym by mieć, lecz by dawać."
To zdecydowanie najlepsza część z cyklu o Ziemiomorzu. Najlepsza z powieści autorki, które wogóle czytałem. I napewno jedna z lektór obowiązkowych w gatunku fantasy. To nie byle czytadło, ale bardzo dojrzała literatura, napisana z sercem przepełnionym poezją ("uderzając dziobem w fale wzbijała delikatny, kryształowy pył wodny..."). Relacja starego człowieka, czarodzieja i chłopca, przyszłego króla. Nauka pokory dla wszystkich. Wielkość w byciu małym. Rozważania o życiu i śmierci - bardzo klarownie przekazana przez autorkę filozofia, warta dyskusji teologicznej lub chociaż jakiś wyjaśnień w tym temacie, jakiś punktów odniesienia w rzeczywistości. Czytając ma się wrażenie, że przez pewien czas pisarka sama wcieliłą się w postać arcymaga by myśleć jak on lub by obdażyć go swymi przemyśleniami. I wcale nie jest problemem, że czarodziej i jego kwestie wypowiadane są w trzeciej osobie. Że wszystko pokazane jest oczami czternastoletniego chłopca. Zanim na papierze pojawiły się pierwsze zdania, książka musiała już istnieć - rzadko spotykana spójność i logiczność. To kolejny powód by zachwycać się nią, by nią delektować.

;))) Oto co arcymag opowiedział o smokach
"Kim jestem aby sądzić czyny smoków?... Są mądrzejsze od ludzi. Z nimi jest jak ze snami. My ludzie śnimy sny, czynimy magię - robimy dobrze, robimy źle. Smoki nie śnią. One są snami. One nie czynią magii - to jest ich substanja, ich istota. One nie działają - one są."

Eh, tak, wyobraźnia...

niedziela, 11 stycznia 2009

Miłość blondynki


O tym filmie ochów i achów można znaleźć mnóstwo. Nikt chyba nie ośmieli się go krytykować. Ja też tego nie zrobię. Po co skoro mi również się on podobał. Wszystko co rozgrywało się do momentu opuszczenia restauracji miało znamiona kultowości "Rejsu" lub "Wniebowziętych" z ich inteligentnym humorem. Potem jednak z tego tłumu wyłoniła się dwójka głównych bohaterów. A lekki uśmiech doszukujący się czegoś jeszcze zabawnego stał się tylko głupim grymasem. Może to była satyra na naiwność, ale przecież każdy ma prawo pragnąć czegoś więcej.

piątek, 9 stycznia 2009

Wanted


Głupio się przyznać, ale ten film naprawdę mi się podobał. Fabuła, no cóż, hm ... tydzień regularnego, porannego wypróżniania na które poświęcimy za każdym razem ok pięciu minut i mamy co trzeba. Mistyka z McDonalda - Bractwo Zabójców i jacyś Tkacze. Naprawdę nic wartego uwagi. Jednak realizacja, efekty specjalne, elementy scenografii czy wygląd rekwizytów to już bardzo przyzwoita jakość, spora porcja finezji. Moment gdy Angelica Jolie zabiera "pasażera" swoim Viperem to było "coś", a dalsza przejażdżka robi wrażenie. Wiało świeżością i tu i w tarkcie scen walki. Po Matrixie następnym krokiem było Equilibrium, a teraz Wanted. O tak, żałuję, że na tym filmie nie byłem w kinie;( Tak, by sobie pooglądać, pogapić się.

Christopher Moore - Najgłupszy anioł


Zdecydowanie jedna z najzabawniejszych książek, które ostatnio czytałem. A Moore specjalnie nie oszczędza. Jego porównania typu "wszystkie kobiety patrzyły na Theo takim wzrokiem jakby właśnie wycisnął skunksa do ich piwa imbirowego" lub "wysoki mężczyzna poruszał się niczym pasikonik uwięziony w mikrofalówce" czy też dialogi (których nawet nie będę przytaczał) nie pozwalają na zbytnie galopowanie po lekturze.
Ale tej sceny nie odpuszczę
"(...) by ujrzec najprzystojniejszego mężczyznę, jaki kiedykolwiek przekroczył podwójne drzwi tej knajpy. To, co wcześniej było pustynią, teraz rozkwitło. Korytem wyschniętego już od lat strumienia popłynęła rwąca rzeka. Jej serce przestało na chwilę bić i defibrylator, który miała wszczepiony w klatkę piersiową zaaplikował jej lekki wstrząs, po czym poderwała się ze stołka, by obsłużyć tego faceta. Jeśli zamówi drinka o nazwie "rżnięcie" (dokładnie "Powolne bzykanie na tylnym siedzeniu sań Mikołaja"), będzie miała taki orgazm, że tenisówki jej się rozpadną od zginania palców u nóg. Wiedziała to, czuła, chciała tego. Była romantyczką.
- W czym mogę pomóc? - spytała, trzepocząc rzęsami, co wyglądało tak jakby za szkłami jej okularów dogorywały chore na padaczkę pająki.
- Szukam dziecka - powiedział nieznajomy.
Przekręciłą małą gałkę w prawym aparacie słuchowym i przechyliła głowę niczym pies, który właśnie ugryzł plastikowy kotlet. Och, jak to słupy miłości mogą runąć pod ciężarem głupoty..."

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Neil Gaiman - Nigdziebądź


"Pan Crump podniósł słuchawkę. Sprawiał wrażenie zadowolonego z siebie.
- Crump i Vandemar - warknął. - Oczu wydłubywanie, nosów łamanie, języków rozrywanie, podbródków podbijanie, gardeł podrzynanie.
- Panie Crump (...) - by nie zepsuć lektury;)
- Bezpiecznie - powtórzył bez entuzjazmu pan Crump. - Rozumiem. Obronimy ją. Cóż za wspaniały pomysł. Co za orginalność. Zdumiewające, doprawdy. Większość ludzi wynajmując zabójców zadowoliłaby się egzekucją, sekretnym morderstwem, nawet ponurą zbrodnią. Tylko pan angażuje dwóch najwspanialszych podrzynaczy gardeł w całym czasie i przestrzeni, a potem prosi, by strzegli bezpieczeństwa małęj..."

(kiedy tylko pojawiali się w książce widziałem dwóch jakże humorystycznie kulturalnych łotrów pozbawionych skrupułów z Bonda - Diamenty są wieczne)

lub
"- Przepraszam - rzekł. - Wiem, że to osobiste pytanie, ale czy jesteś może chory na umyśle?
- Możliwe, choć dość nieprawdopodobne. Czemu pytasz?
- No cóż - odparł Richard. - Jeden z nas musi być."

Tak pięknie autor wplata humor w książkę. Nie traci ona przez to powagi opowieści, a uzyskuje lekkość w przyswajaniu. Gaiman ma wszystko głęboko. Z siedmioma krasnoludkami może mieszkać Kopciuszek, a anioł może toczyć zażarty bój z okienną futryną. Przecież to tylko kwestia (nie)ograniczeń naszej wyobraźni.
Lektura OBOWIĄZKOWA. Można np. pożyczyć, ... i nie oddawać zanim się nie przeczyta;))) choćby się paliło, waliło lub pies się chciał wyprowadzić z domu bo dostał szlaban na spacery.

i mały ukłon (tak trudno się pochamować;))) )
"W środę zobaczył dużego brązowego szczura siedzącego na pokrywie kubła ze śmieciami na tyłach Newton Mansions. Gryzoń wyglądał, jakby był panem całego świata.
Gdy Richard zbliżył się ostrożnie szczur zeskoczył na chodnik i przycupnął w cieniu, obserwując go czarnymi oczami.
Richard przykucnął.
- Witaj - powiedział łagodnie. - Czy my się nie znamy?"

niedziela, 4 stycznia 2009

Siergiej Łukjanienko - Brudnopis


"Zakasałem rękawy i zacząłem myć podłogę. Nie przypominam sobie ani jednej powieści, w której bohater myje podłogę. To nie jest zadanie dla bohatera. No dobrze, ale co zrobić, jeśli podłoga jest brudna?"
Na dzień dobry dostajesz od autora zupełnie absurdalną sytuację. Jeśli chcesz poznać odpowiedź na pytanie "o co tu chodzi?" to połknąłęś haczyk (zaręczam, że nie o brudną podłogę;))) ). Ale już jedna trzecia książki za tobą. Czas się rozgościć i odpocząć, poznać mechanizmy działania tego co zostało ci ukazane. A końcówka to już literatura politic-fiction podrasowana wschodnim matrixem.
Wschodnim, bo gdzie indziej można znaleźć ...
"- Słuchaj, nie rozumiem ja tej wysokiej literatury! Czytam i czytam, no co to za porażka? Jak już wysoka literatura, to albo gówno jedzą, albo w tyłek się ładują! Jak tu się przemóc i czytać coś takiego?
- Niech się pan nie przemaga - poradziłem. I czyta klasykę."

sobota, 3 stycznia 2009

Futro

To miała być komedia. I była. Uśmiałem się obciążony świadomością, że ludzie
- naprawdę potrafią być tak próżni
- tak zawistni
- tak bezwzględni
- tak podli
i kierując się tylko jedną wartością "posiadać, posiadać..." stają się ślepi.
A ja byłem szczerze rozbawiony. Co tam. Świata nie zmienię, a oni mają co chcieli.

A wszystko z iście molierowską kpiną z drobnomieszczaństwa i realizacją bliską "Testosteronowi".

piątek, 2 stycznia 2009

Neil Gaiman - Amerykańscy Bogowie

"Istnieją historie, które są prawdziwe, w których każdy wątek to tragedia jedyna w swoim rodzaju, a najgorszą tragedią jest to, że już ją słyszeliśmy i nie możemy sobie pozwolić, by poczuć ją zbyt mocno. Budujemy więc wokół niej pancerz, jak ostryga w zetknięciu ze szczególnie nieprzyjemnym ziarnkiem piasku, pokrywająca ją gładkimi warstwami perły po to by móc jakoś to znieść. Tak właśnie żyjemy: rozmawiamy, poruszamy się, funkcjonujemy dzień za dniem, nieczuli na ból i cierpienia innych. Gdyby się do nas przebiło, skaleczyło by nas albo przemieniło w świętych, ale zwykle go nie czujemy. Nie możemy sobie na to pozwolić"
(to nie początek - to ze strony 244)

Temat jak w "Manitou" G.Mastertona - starzy bogowie kontra nowi. Nawet jedna ze scen stylistycznie bliska krwawemu C. Barkerowi lub właśnie Mastertonowi. Ale to wszystko. Gaiman bije ich na głowę i tak sobie myślę, czy wogóle powinienem o nich wspominać. Książka nie jest to łatwa w czytaniu. Wymaga skupienia. Genialne dialogi powstałe nie po to by nabić objętość książki. I ten kunszt posługiwania się słowem, malowanie zdarzeń, postaci, miejsc. Ciężko znaleźć się w tym surrealistycznym świecie bez dobrych opisów - a tego paliwa dla wyobraźni pisarz nam nie żałuje.
Jestem pod WIELKIM wrażeniem.

"(...) żadna ze ścierzek nie jest bezpieczna. Którędy wolisz iść? Drogą trudnych prawd czy też drogą krzepiących kłamstw?
Cień zawahał się.
- Prawd - odparł. - Zbyt wiele kłamstw już słyszałem.
Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Będziesz musiał za to zapłacić.
- Zapłacę. Jaka jest cena?
- Twoje imię - rzekła. - Twoje prawdziwe imię. Musisz mi je oddać.
- Jak?
- O tak.
Sięgnęła idealnie piękną ręką ku jego głowie. Poczuł palce muskające skórę, przebijające ją, wnikające wgłąb czaszki, głęboko do środka głowy i wzdłuż kręgosłupa. Wyciągnęła rękę. Na czubku palca wskazującego tańczył płomyk, podobny do płomienia świecy, tyle, że jasny, oślepiająco biały."

czwartek, 1 stycznia 2009

Sztuczki

Wreszcie coś co mnie wciągnęło. Tak niewiele potrzeba, tak niewiele. Od samego początku tak muzyka jak i sceneria, jak wygląd i zachowanie aktorów nasunęło skojarzenie - Kusturica. Może bez tej emocjonalnej wylewności, bardziej po polsku, na chłodno ale Kusturica. Błachostki i sprawy ważne przemieszane, a wszystko splatające się w życie. No tak, nic odkrywczego. A jutro jest następny dzień. I nowe błachostki i ...

Dungeon Siege: W imię króla

To kolejny film po którym oczekiwałem wrażeń wizualnych. Przecież nawet Rosjanie kręcą super fantasy. Niestety po ok 40 minutach wyłączyłem - 3/4 tego czasu zabrały sceny walki z jakimiś potworami (?). Mściciel z VanDammem w bardzo biednej stylistyce Conana z Burtem Reynoldsem (i jego nieśmiertelnym wąsikiem) jako królem. Bieda z nędzą.
Żal mi było jedynie muzyki, jakby ktoś skopiował z Lacrimosy to co łączy ją z klasykami, z muzyką symfoniczną.

Mroczny rycerz

Na ostatniego Batmana ostrzyłem sobie zęby. Jedyna komiksowa postać do której mam sentyment (no tak jest jeszcze Elektra, ale ona czaruje wdziękiem). Obsada jak w każdej części to pierwsza liga. Ciężko grać tytułowego bohatera, bo trudno się wykazać czymś wielkim, Christian Bale więc po prostu go odtworzył. Za to Heath Ledger zagrał Jokera obłędnie i to w absolutnym tego słowa znaczeniu. Tak to chyba już jest, że w rolach szaleńców można się wykazać;)))
Fabułą taka sobie, niezbyt wciągająca. A i efektów jakby poskąpili.

Był jednak pewien moment kiedy poczułem jak się zatracam - Lamborgini Murcielago na ekranie (wiem, mało orginalne;) ).

ps Batman również korzysta z technologii sms

Przeżyć z wilkami

Na początek sylwestrowego maratonu filmowego coś trudniejszego, taki przynajmniej mam zamiar. Belgia, żydowska rodzina, znowu;(. Jest wojna, rodzice zginą, dziewczynka zamieszka z wilkami. Łatwy zabieg by ją "oswobodzić" i umieścić w tytułowej akcji. Tak też się dzieje, ale to staje się tylko epizodem. Sześcioletnie dziecko zimą dociera do Polski. Jakiś imbecylizm twórców, mam problem by wyobrazić sobie spacer przez Rzeszę w takich warunkach, a może to zupełnie normalne tylko ja tego nie widzę. Potem jednak wyłania się prawdziwe przesłanie. Znów uprawiana martylologia holocaustu, znów wykorzystująć tych najsłabszych - dzieci gra się na uczuciach i uczy historii.
Dwa "kwiatki - chwasty"
- Kondukt Żydów ochraniany przez dzielnych niemieckich żołnierzy przed dziećmi rzucającymi w nich kamieniami i wykrzykującymi po polsku "precz z naszego kraju" to jak kibice drużyny przyjezdnej chronieni przed miejscowymi kibolami.
- Dobrzy Rosjanie, niczym cyganie z "Czekolady" z ukochanym Stalinem opiekujący się bezdomną Żydówką.

Ładnie rozpocząłęm maratonik, nie ma co;)))