czwartek, 30 kwietnia 2009

Richard Adams - Opowiesc Z Wodnikowego Wzgorza


Po tę książkę sięgnąłem pomyłkowo. Chciałem przeczytać "Wodnikowe Wzgórze" tego samego autora, a nie tą. Nadal chcę, ale już zdecydowanie słabiej. Te opowieści to dość luźny zbiór powiastek i legend z królikami osadzonymi jako bohaterowie. Początkowo sporo czerpania z szablonów, ale ciekawie. Ktoś rusza w podróż, pomaga jednym zyskuje ich przyjaźń, potem oni mu się odwdzięczają. Na tej konstrukcji jest kilka opisanych mitów. Lekkie fantasy, momentami coś z "Rudej sfory" Kossakowskiej (takie skojarzenie jako pierwsze;) ). Dalej, dzięki stworzonej króliczej społeczności jakaś walka o wpływy, ucieczka przed wrogami - nic oryginalnego;( Z czasem wiało już tylko nudą. I odetchnąłem. Na ostatnie strony jedynie rzuciłem okiem, z nadzieją, mylnie... nic.
Zdecydowanie nie polecam. Może dla dzieci, żeby coś im czytać, gdyż bezspornie niosą wartości warte promowania, nie są doszczętnie jałowe. Ale, są niestety wtórne. Ja oczekuję czegoś więcej.
Oto charakterystyczny przykład opisu sytuacji - króliki chyba o próbie zamordowania człowieka przez człowieka -
"- On żyje. Czuję jego oddech. Ale masz rację, lepiej go zostawmy.
- Popatrz na śnieg - odezwał się Czubak. - Widzisz?
Szło ich dwóch obok siebie. Potem ten się przewrócił - chyba nagle - a drugi przyciągnął go tutaj i poszedł dalej drogą.
"
Delikatnie, dla dzieci się nadaje.

Goscinny Rene, Sempe Jean Jacques - Mikołajek i inne chłopaki

Wstyd się przyznać, ale to moje pierwsze spotkanie z Mikołajkiem. Wyruszyłem na plaże z mptrójką i książką w wersji audio. Czytała pani Irena Kwiatkowska, kapitalnie zresztą, jak to ona z sobie charakterystyczną energią i pasją. Uwielbiam dziecięcą (?) literaturę. "Filatelistyka jest bardzo pożyteczna" - czy to nie rozwala;)))

środa, 29 kwietnia 2009

Waldemar Łysiak - Wyspy zaczarowane


"Miasta żyją jak ludzie, przeżywają swoje wzloty, szczęścia i zawały serca, lecz umierają jak bogowie — stojąc, w głębokim milczeniu, bez łez. Takich miast-trupów jest dużo, ale nikt ich nie grzebie, wiec rozkładają się odsłonięte, rażone upałem i gnijące wskutek wilgoci, bezradne. Ludzie zapominają o nich, tak jak zapominają o zdetronizowanych bogach, na tym najlepszym ze światów bowiem pamięta się tylko zwycięzców i tylko im wręcza się medale. Triumfator bierze wszystko, pokonany gladiator nie może oczekiwać nawet łaski dobicia. Będzie konał torturowany przez obojętność, żegnając gasnącym wzrokiem odwrócone plecy."

Pierwsza książka autora będąca zbiorem logicznie ułożonych felietonów, by zaprosić nas na wycieczkę po jego ulubionej Italii. Dla indywidualnych turystów to bardzo oryginalny przewodnik;)

"Właśnie w Asyżu zrozumiałem, czym może się stac odnaleziona mogiła jednego człowieka dla milionów innych ludzi. Grobowiec w Asyżu to pośród tysięcy ołtarzy i sanktuariów Italii miejsce szczególne, które razi swą mocą niby rozpalonym prętem i zgina kolana wszystkich, bez względu na wyznanie czy brak jakiejkolwiek wiary. Starczy wiara w człowieka i w jakaś wartosc, której nie da się przeliczyć na monety.

To są jego pierwsze szlify przed "MW" czy później "Malarstwem Białego Człowieka". Pisze na tyle na ile ogranicza go wiedza i wyobraźnia. Jest więc historia (i uwielbiony Napoleon w każdym możliwym miejscu;) ), jest tłumaczenie sztuki w postaci na wskroś łopatologicznej, są też jego imaginacje. Po prostu Łysiak tyle, że młody i jeszcze nie tak rozbestwiony (chociaż?;) ).
No właśnie, bo historii uczy jakby za wzór brał kobiece pisma plotkarskie -

"W roku 1806 Napoleon — już cesarz i największy mocarz kontynentu — ofiarował małżonkom Borghese mikroskopijne księstwo Guastalla, w efekcie czego miedzy bratem a siostra wywiązała się kapitalna rozmowa:
— Cóż to jest ta Guastalla, mój dobry braciszku?
— To miejscowosc i zamek w Parmie.
— Aaa! Miejscowosc i zamek! A moje siostry maja państwa i ministrów!
I co ja tam bede robic?!
— Co chcesz.
— Co chce?! Napolione, wydrapię ci oczy, jeśli nie zaczniesz mnie lepiej traktować! A mój biedny Camillo, czy dla niego też nic nie zrobisz?
— Przecież to kretyn.
— Oczywiście, ale co to ma do rzeczy?!
Na otarcie łez cesarz dwa lata pózniej mianował „biednego Camilla” gubernatorem Piemontu, lecz Paulina nie wytrzymała długo we Włoszech, pośród adorujacych ją zniewiesciałych minstreli, i uciekła do Paryża, by móc korowód swych kochanków uzupełnic o kilku żołnierzy brata.
"

i może jeszcze o tej samej siostrzyczce "boga wojny"

"Gdy zgorszona dama dworu zapytała Pauline: „Jak mogła pani pozowac nago?!”, ta wzruszyła ramionami: „Och, przecież pracownia była ogrzewana”."

ps komentować książki tego akurat autora jest mi naprawdę trudno - one po pierwsze same są najczęściej jednym wielkim komentarzem, a po drugie o wiele lepiej czytać je niż moich, wymęczonych kilka zdań;)

niedziela, 26 kwietnia 2009

Witold Gombrowicz - TransAtlantyk

"Żegluga z Gdyni do Buenos Aires nadzwyczaj rozkoszna... i nawet niechętnie mnie się na ląd wysiadało, bo przez dni dwadzieścia człowiek między niebem i wodą, niczego nie pamiętny, w powietrzu skąpany, w fali roztopiony i wiatrem przewiany."

Poezja. Jak to się czyta. Każde zdanie zaskakuje, zachwyt wywołuje.
Pewnie niewiele z tej powieści zrozumiałem;))) Urzekł mnie jednak styl pisarski, radosna kreacja fabuły, zupełny brak barier estetyczno-moralno-zachowaniowych - umysł i przyzwyczajenia nie są ograniczeniem.

Na końcu ksiąski kilka mądrych rozpraw na temat przeczytanego tekstu. Że głównego bohatera nazwał swoimi nazwiskiem, że o homoseksualizmie, naleciałościach, Mickiewiczu... istna parada onanistów. A co mnie to obchodzi czy ten Gombrowicz z powieści to autor czy nie autor. Czy on jest za puncypami homo czy przeciw, czy przeciw nim czy za. A to, że tchórz w powieści to co, wszak tacy też są co piórem wojują więc czy on w kontrze Mickiewiczowi, czy za nim, czy mu obojętny, czy znał go - co mnie to obchodzi, czy nie obchodzi, na pewno nie obchodzi, o na pewno, na pewno nie obchodzi. I te mądre masturbatorskie profesory, że w "Dziennikach" napisał... A co mnie to obchodzi, czy nie obchodzi... ja czytałem "TransAtlantyk".

czwartek, 23 kwietnia 2009

Bohumil Hrabal - Pociągi pod specjalnym nadzorem


W posłowiu znalazłem
"„Hrabal to twórczość, na jaką sobie nasza pogrążona w kryzysie literatura chyba nawet nie zasłużyła. Spada jej tak trochę jak z nieba!..."
Oto jak niezwykłe zjawisko, jakim jest bezspornie twórczość Bohumila Hrabala, określił jeden z krytyków, zdając sobie doskonale sprawę z wyzywającego charakteru tego stwierdzenia, gdyż właśnie wówczas, w 1963 roku, odbył się słynny zjazd pisarzy czechosłowackich i ukazało się wiele interesujących książek, zarówno autorów debiutujących, jak i tych, którzy ponownie dochodzili do głosu. Był to wszakże czas „burzy i naporu"."

To dopiero druga opowieść tego autora z którą się zapoznałem. Nie ostatnia. Lubię takie pisarstwo. Mali ludzie, ich drobne problemy, ich chwile słabości, ich codzienność. Takie drobiazgi, lecz za nimi stoją rzeczy ważne dla nich lub całego pokolenia.
Zawiadowcy na kolei (Hrabal pracował jako zawiadowca, zresztą jako akwizytor również, to odnośnie poprzedniej opisywanej przeze mnie powieści) w czasie wojny. Pociągi pod specjalnym nadzorem to te z dostawami dla armii. I jeden pełen amunicji.

"Pociąg ruszył. Ogarnęło mnie jakieś dziwne uczucie, obaj esesmani byli piękni, wyglądali tak, jakby raczej pisali wiersze albo szli na partię tenisa, ale znajdowali się ze mną w lokomotywie, obok inżyniera Honzika stał dowódca tego transportu, kapitan w austriackiej czapce alpejskiej, twarz przecinała mu zagojona blizna, która przeskakiwała usta i poprzez brodę ciągnęła się niżej. "

Nie, nie. To nie ten pociąg;) Ale opis esesmanów ... i dalej ...

"Z pewnością była w tym moja wina, dlatego też słusznie wzięli mnie ci esesmani do lokomotywy i ciągle się dopominają, aby im wolno było przenieść te lufy na tył głowy i na dany znak nacisnąć spusty, nafaszerować mnie kulkami i otworzyć drzwiczki... Czułem to doskonale, ale mimo to myślałem, że to tylko tak, że nie są do tego zdolni, bo obaj byli tacy przystojni, zawsze bałem się pięknych ludzi, nigdy nie umiałem normalnie rozmawiać z pięknymi ludźmi. Pociłem się, jąkałem, tak bardzo podziwiałem piękne twarze, tak byłem olśniony, że nigdy nie mogłem spojrzeć w jakąś piękną twarz."

I ten jeden jedyny raz spotkałem się z problemem transportu zwierząt w czasie wojny. Ginęli ludzie. Zamordyzm holokaustu nie pozwalał litować się nad zwierzętami. Mordowano Rosjan, Polaków, Cyganów. Świat wie tylko o jednej nacji. Więc na czworonogi "szkoda miejsca w literaturze wojennej". A Hrabal napisał. I chwała mu. A przecież ja nie jestem rzadnym "animalsem". Ale nie zacytuję nawet zdania o tym, każde zbyt drastyczne;(((

środa, 22 kwietnia 2009

Waldemar Łysiak - MW


"Próbowałem ci pomóc i uspokoic twoja chora dusze. Mówiłem:
— Popatrz na ludzi. Kłębią się i rozmnażają radośnie. Są ich miliony i są zupełnie normalni. Maja wszystko w porządku. Ręce, nogi i żyły. Jedzą, piją i schylają karki tak nisko, jak trzeba. Są wszyscy zdrowi, zwarci i zaspokojeni, nie trapią ich zmory i cierpienia, nie tęsknia do utraconych rajów. Nieomal żyją. Nie czuja bólu, bo nie znają miłosci. Kochają swoje samochody, telewizory i automatyczne pralki, którymi wyprano im mysli do czysta. Szczęsliwi ludzie, czyż nie tak? Wierzą. Wierzą, że zabiorą do grobów swoje samochody, pralki i telewizory. A ty zabierzesz wspomnienie o tym, czego nigdy nie przeżyli, płomień tej świecy, swój smutek jak nie wysłuchany pacierz, swą tęsknotę za studnią jej oczu i swój ból, który był solą twego życia. Jesteś więc przy nich nędzarzem, przy którym Krezus i Midas spaliliby sie ze wstydu i z zazdrosci. Jesteś wybrańcem bogów. Czego jeszcze chcesz?!"


Tak, to wielka pieśń o nieskrępowanej wolności.

"Są to rzeczy przynależne raczej milczeniu, które jest we mnie i miota sie jak oszalałe zwierzę. Z nim idę przed siebie między ludzmi — przez swiat lichwiarzy, ogrody bez kwiatów, bagna wyjałowione z łosi, ścieżki, z których przepędzono transparentami słońce, obumarłe serca i gardła ryczące na cały głos bohaterskie hymny — marząc o ciszy."

Tak, nie w niej mi szukać wiedzy (nawet w tego przyjaciela studenta-koreańczyka nie wierzę;) ).

"Cud możliwy do przewidzenia przestaje byc cudem. Jeden telefon, jakiś teatr, jakiś spacer i wielki obłęd — oto kolejność. Lecz przedtem trzeba potknąć się właśnie o Nią. Jest jedna. Ale są ich przecież miliony. Cała rzecz w tym, by ją spotkać i rozpoznać. Tyle jest miast na świecie, tyle twarzy bliskich i dalekich i nieznanych, tyle miejsc, tyle rzek, tyle dróg, które sie mijają ani o sobie wiedząc. Tyle samotności, które sie nigdy nie spotkają. Tyle kobiet... Bez jakiejś kobiety mężczyzna nie ma sensu, ale bez tej Jednej nie ma na domiar pojęcia kim jest. Na ogół nie spotyka Jej i nawet o tym nie wie, jeśli zaś spotyka — staje sie zupełnie inny. Zdarza sie jednak i tak, że jest wtedy za wcześnie lub za pózno lub tysiąc innych przyczyn nie pozwala mu zatrzymać tego szczęścia; jakże wówczas ból tratuje ci rozum!"

To okno na krajobraz pełen własnych marzeń, pragnień, tęsknot.

"Idziesz, a ono któregoś dnia kładzie ci zwyczajnie rękę na ramieniu, nazywa Romeem i sprzedaje w niewole. Tak straciłeś władzę nad sobą. Całe wieki leżałeś zwinięty w kłębek ze swymi nawykami i dławiącymi rytuałami codziennosci; zbudowałeś sobie swoją fortecę, jak termit zabarykadowany we własnym kopcu. Czołgiem nie mogliby jej rozjechać. A rozpadła sie pod wpływem kilku słów, jakiegoś uśmiechu, dotknięcia dłoni, i stałeś się bezbronny jak ślimak, któremu zmiażdżono skorupę."

Jeśli przez nie wyskoczę, czy będę wolny?

Zgon na pogrzebie - Death at a Funeral (2007)


Brytyjczycy mają tą umiejętność naśmiewania się z rzeczy poważnych, wręcz świętości. Czasem to budzi niesmak, jednak w większości odkrywamy, że nas to bawi, a sztuczne oburzenie to hipokryzja (nawet przed samym sobą;) ). Tu wzięli na warsztat pogrzeb. Nie jest to jednak czarna komedia z wisielczym humorem. Nie jest to również klasycznie angielska komedia. Owszem humor tak, ale wykonanie - jakbym oglądał film z Louis De Funesem.
Pogrzeb, zjeżdżają się goście, po niektórych trzeba zajechać. Jest fiolka z valium (raczej po bo w środku tabletki LSD). Jest amant - jego profil powala ... śmiechem. Jest karzeł - szantarzysta, miał dość specyficzne kontakty z nieboszczykiem;). I tak to się kręci. Z polskiego kina miałem bardzo luźne skojarzenie z "Futrem", może to sposób realizacji, może "klimat" rodzinny.
Niezła porcja humoru. Polecam.

wtorek, 21 kwietnia 2009

Cormac McCarthy - To nie jest kraj dla starych ludzi


Do sięgnięcia po twórczość McCarthy'ego skłonił mnie film braci Coen, co by nie pisać doskonały zresztą. Styl pisarski - ta książka podobnie jak "Droga" - proste krótkie zdania, oszczędne dialogi.
Teraz zapoznany z obiema formami opowieści mogę orzec co następuje - Bratki Coen zrobili wszystko dokładnie jak w książce jest napisane, nie pominęli rzadnego drobiazgu; dyscypliny nie starczyło im jednak pod koniec i tam zaszły (domniemam w oparciu jedynie o swą pamięć i pozostawione w niej wrażenia) pewne zmiany. Z braku jednak egzemplarza oryginalnego tj. w języku angielskim zachodzi możliwość, że to tłumacz pozostawiony samopas wprowadził korektę wg własnego uznania i gustu;)))
Rzecz dzieje się na pograniczu amerykańsko-meksykańskim. Grupa handlarzy narkotyków urządza sobie jatkę, giną wszyscy, walizkę z ponad dwoma milionami dolarów znajduje pewien kowboj. W ślad za nim wyrusza płatny morderca. To bardzo powierzchowne skrócenie fabuły. Pozornie banalna, jakich wiele. Poory mylą - najczęśćiej;)))
Czasem wydaje nam się, że coś jest darem od losu, no właśnie, tylko wydaje.

Ten cytat niewiele ma wspólnego z treścią książki, to przemyślenia szeryfa (coś na kształt "Pamiętnika starego subiekta") - jakże jednak bliski naszej rzeczywistości, i jak uniwersalny jeśli chodzi o miejsce
"Rok czy dwa temu pojechaliśmy z Lorettą na konferencję w Corpus Christi i dostałem miejsce obok pewnej kobiety, żony kogoś tam. Bez przerwy gadała o prawym skrzydle tego i tamtego. Nawet nie wiedziałem, o co jej chodzi. Ludzie, których spotykam na co dzień, przeważnie są prości. Zwyczajnie przywiązani do ziemi, jak to się mówi. Powiedziałem jej to, a ona zabawnie na mnie popatrzyła. Pewnie myślała, że mówię o nich coś złego, ale w moich stronach to oczywiście duży komplement. Dalej gadała i gadała. W końcu oznajmiła: „Nie podoba mi się, jak ten kraj jest rządzony. Chciałabym, żeby moja wnuczka miała prawo do aborcji”. Odpowiedziałem: „No cóż, droga pani, nie sądzę, żeby pani miała powody do martwienia się o sposób rządzenia tym krajem. Widzę, dokąd zmierza, i nie wątpię, że wnuczka będzie miała prawo do aborcji. Powiem więcej, będzie miała prawo nie tylko do aborcji, ale także do uśpienia pani”. Co w dużej mierze przyczyniło się do zakończenia rozmowy."

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Antoine de Saint Exupéry - Mały Książę



"Pokazałem moje dzieło dorosłym i spytałem, czy ich przeraża.
- Dlaczego kapelusz miałby przerażać? - odpowiedzieli dorośli.
Mój obrazek nie przedstawiał kapelusza. To był wąż boa, który trawił słonia.
Narysowałem następnie przekrój węża, aby dorośli mogli zrozumieć. Im zawsze trzeba tłumaczyć."

G E N I A L N E !!!!
Gdy byłem mały i nie potrafiłem sam sobie nic poczytać wałkowano mi zestaw standartowy - Brzechwa, Tuwim, dziadek czytał mi Asnyka i Mickiewicza. Wspomnę jeszcze opowieści swojej cioci, bo którz teraz opowiada dzieciom bajki;( A kiedy już nabyłem już umiejętności właściwego posługiwania się książkami natychmiast wskoczyłem w Winnetou i fantastycznego (w przenośni i dosłownie) Verne'a. I tak umknęło mi wiele z literatury dziecięcej. Czasem jakaś ekranizacja potrafiła wyeliminować książkę, a czasem to uważałem, że już jestem na tyle dorosły, że takich bajek nie powinienem czytać.

"Dorośli są zakochani w cyfrach. Jeżeli opowiadacie im o nowym przyjacielu, nigdy nie spytają o rzeczy najważniejsze. Nigdy nie usłyszycie: „Jaki jest dźwięk jego głosu? W co lubi się bawić? Czy zbiera motyle?” Oni spytają was: „Ile ma lat? Ilu ma braci? Ile waży? Ile zarabia jego ojciec?” Wówczas dopiero sądzą, że coś wiedzą o waszym przyjacielu. Jeżeli mówicie dorosłym: „Widziałem piękny dom z czerwonej cegły, z geranium w oknach i gołębiami na dachu” - nie potrafią sobie wyobrazić tego domu. Trzeba im powiedzieć: „Widziałem dom za sto tysięcy złotych”. Wtedy krzykną: „Jaki to piękny dom!”"

"Mały Książę" jest ponadczasowy i mam takie wrażenie, że wtedy pewnie bym go nie docenił;) A teraz to nawet ukryte treści ezoteryczne są mi zupełnie oczywiste. Skąd pomysł by skusić się na taką "bajeczkę"? Wyszedłem na spacer i załadowałem swoje mp3 właśnie czymś lekkim. Księcia czyta P. Fronczewski (po powrocie do domu przekartkowałem również postać voluminową powieści by nic mi nie umknęło;))) ), robi to jak zwykle kapitalnie. W pamięci odtwarzacza są jeszcze przygody Mikołajka które czytają ojciec i syn Stuhrowie co również zapowiada się smakowicie. A z literatury dziecięcej już wykopałem Muminki - kiedyś czytałem je swojej córce, teraz przeczytam sobie;)))

"Sądzę, że dla swej ucieczki Mały Książę wykorzystał odlot wędrownych ptaków. Rano przed odjazdem uporządkował dokładnie planetę. Pieczołowicie przeczyścił wszystkie
wulkany. Miał dwa czynne wulkany. To się bardzo przydaje do podgrzewania śniadań. Miał też jeden wulkan wygasły. Ponieważ powtarzał zwykle: - Nic nigdy nie wiadomo - więc przeczyścił także wygasły wulkan. Jeśli wulkany są dobrze przeczyszczone, palą się powoli i równo, bez wybuchów. Wybuchy wulkanów są tym, czym zapalenie sadzy w kominie. Oczywiście my, na naszej Ziemi, jesteśmy za mali, aby przeczyszczać wulkany. Dlatego też sprawiają nam tyle przykrości."

dokończenie - Paulo Coelho - Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam

Pamiętam jeden ze scenariuszy - wizyta w białym mieście. Jak bardzo swym nastrojem, radością, emocjami, uczuciami, relacją dwojga ludzi przypominał mi tą z powieści. I wygląd jej twarzy stał się bardziej oczywisty, spojrzenie, tembr głosu, barwa śmiechu. Wszystko takie znajome.

Kurt Vonnegut - Kocia Kolyska


Pozostawiłem Franka samemu sobie, zgodnie z radą zawartą w Księdze Bokonona. “Trzymajcie się z dala od człowieka, który pracował w pocie czoła nad rozwiązaniem jakiejś zagadki, rozwiązał ją i stwierdził, że nie jest mądrzejszy niż przedtem - powiada Bokonon. - Przepełnia go bowiem mordercza pogarda do ludzi, którzy są równie głupi jak on, ale nie doszli do swojej głupoty równie ciężką pracą."

Początkujący pisarz postanawia uwiecznić dzień gdy zrzucona została bomba atomowa, co wówczas robili jej twórcy, ich rodziny, znajomi. Stąd tytuł i ironiczne "a widzisz kota, a widzisz kołyskę?". Jednak sam motyw pisania książki to tylko haczyk dla dalszej fabuły. Wymyślone państwo San Lorenzo, wymyślona religia bokonistyczna i zupełnie futurystyczny lód-9. A wszystko z przymrurzeniem oka, na szczęście;)))

"Meade Lux Lewis zagrał zaledwie cztery takty, kiedy włączyła się Angela Hoenikker.
Grała z zamkniętymi oczami.
Byłem oszołomiony.
Angela była wspaniała.
Improwizowała do muzyki syna kolejarza; przechodziła od melodyjnej liryki do chrapliwej lubieżności, od przejmującej lękliwości wystraszonego dziecka do widzeń narkomana.
Jej glissanda opowiadały o niebie, piekle i tym wszystkim, co jest między nimi.
Taka muzyka w zestawieniu z taką kobietą mogła być wytłumaczona tylko przypadkiem schizofrenii albo opętania.
Włosy zjeżyły mi się na głowie, zupełnie jakby Angela tarzała się po podłodze tocząc pianę z ust i mamrocząc po babilońsku.
Kiedy muzyka ucichła, krzyknąłem do Juliana Castle, który również słuchał w osłupieniu:
- Mój Boże, oto jakie jest życie! Któż potrafi zrozumieć z niego choćby odrobinę!
- Daremny trud - powiedział Castle. - Niech pan po prostu udaje, że pan rozumie."

sobota, 18 kwietnia 2009

Paulo Coelho - Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam


O tym, że jest to lewacki i mocno new age'owy pisarz wiedziałem. Po wielokroć udowadniane było to "poważnymi" opiniotwórczymi mediami i promocją na jaką może liczyć jedynie grono zasłużonych i zaufanych ulubieńców. Pamiętam, jak dziennikarka kiedyś zapytała premiera Buzka co teraz czyta - oczywiście "Alchemika";))). Ale to właśnie po tą książkę sięgnąłem (jako pierwszą choć pewnie nie ostatnią) będącą początkiem trylogii, ponoć najlepszym dziełem pisarza. Sięgnąłem po nią pełen pozytywnego otwarcia, bardzo przychylnie, licząc na doznania również estetyczne. I tych rzeczywiście miałem sporo w trakcie czytania. Jednak sama treść, przesłanie, a i często sposób pisania to zawoalowane z premedytacją pseudointelektualne oszustwo lub kompletny brak wiedzy. Wyobraźmy sobie duchownego, którego pisarz nazywa klerykiem, księdzem, kapłanem, przeorem, ojcem przełożonym. A jego zachowanie jak z serialu "Parafia" (czy jakoś tak) zamiast na powitanie "Szczęść Boże" lub inne tradycyjne religijne powitanie z tamtego (Hiszpania) było nie było katolickiego kraju zwykłe "dzień dobry", ale co się dziwić gdy w trakcie wymiany zdań z młodą dziewczyną czytam, że mówi "nie chcę rozmawiać na tematy religijne". Coś takiego wsadzić w usta duchownego = jakieś jaja;))). Mamy też nowości rodem z "Kodu Leonarda" - św Józef jak się dowiedział, że Maria jest brzemienna to "wykopał" ją z domu i aniołowie musieli ganiać za nim. No dobrze, to nie literatura popularnonaukowa i można pisać różne rzeczy. Spoko. To może troszkę o mieszaniu w głowie. Występujący w tej książce duchowni należą do ruchu charyzmatycznego. Cały czas łączeni są z wiarą katolicką, co jest wierutną bzdurą. Wyznają kult Boga Ojca i Matki, Matka Boska jest Boginią. Lecz tak naprawdę Coelho jest (nie)zwykłym łgarzem. Gdy podniesiemy kurtynę i odsłonimy symbolikę która otula wszelkie opisy otrzymamy pogański kult Matki Gai i Boga Słońca;(((. W jednej z recenzji przeczytałem, że książka ta jest kierowana do młodego czytelnika. A-ha, uchowaj Panie Boże młodzież przed nią;)
Więc kiedy jednak ominiemy wszelkie rafy to powieść ta nabierze piękna... poryta emocjami... miłością kapryśną i pewną...
"Ale on już nie słuchał. Podniósł się z miejsca, chwycił mnie za włosy i pocałował.
Przyciągnęłam go do siebie z całych sił. Wgryzłam się w jego wargi i czułam jego język w moich ustach. Był to pocałunek, na który od dawna czekałam, zrodzony u brzegu rzek naszego dzieciństwa, kiedy oboje nie wiedzieliśmy, czym jest miłość. Pocałunek, który unosił się nad nami, gdy dorastaliśmy, pocałunek, który przemierzył świat ze wspomnieniem zgubionego medalika, pocałunek, który krył się między kartkami książek wertowanych przed egzaminem konkursowym. Pocałunek, który tyle razy się zgubił i dopiero dziś się odnalazł. W tym krótkim pocałunku kryły się długie lata poszukiwań, rozczarowań, złudnych marzeń.
Oddałam mu jego pocałunek z tą samą siłą. Nieliczni goście na sali musieli nas obserwować i widzieli jedynie zwykły pocałunek. Nie mieli pojęcia, że ta chwila była kwintesencją całego mojego życia, życia kogoś, kto nie traci nadziei, marzy i szuka własnej drogi pod słońcem.
W tym jednym pocałunku odżyły wszystkie chwile szczęścia, których w życiu zaznałam."

- talentu pisarskiego nie śmię podważać, pewnie przeczytam kolejne wszak kiedyś słuchałem muzyki iście diabelskiej świadomy jej pochodzenia.

Jestem na tak


Moje nastawienie do komedii z Jimem Careyem jest takie sobie. I w tej nie uniknął robienia swoich głupich min. Fakt, twarz ma wyćwiczoną perfekcyjnie. Jednak z wyjątkiem "Maski" i drobnego teledysku do piosenki "What Is Love?" reszta mnie bardziej męczyła niż śmieszyła. Z tym filmem początkowo było podobnie. Przez pół godziny wprowadzenie. Potem jednak było super. Jestem w trakcie czytania książki o zmienianiu siebie, a tu masz film o tej samej tematyce. Główny bohater zawiera "przymierze" z guru od NLP i decyduje się mówić "TAK" zawsze i wszędzie niezależnie od sytuacji. I tak bezdomny wyładowuje mu komórkę, staruszka w zamian za pomoc przy montażu półek proponuje zapłatę w ...:) - przypominam - zawsze "tak";))) Bez zbędnego filozofowania, pozytywny na maksa. Wszystko jest proste chcesz i zmieniasz, bylebyś był dobry dla ludzi. Oni ci nie zapomną, pomogą w potrzebie. No tak, to Hollywood - fabryka marzeń. Ale czemu nie pokusić się i zostać takim Adamem Słodowiczem marzeń, taki mały warsztacik majsterkowicza, mały, malutki (od czegoś zawsze trzeba zacząć nim powstanie fabryka) ;)))

piątek, 17 kwietnia 2009

Neil Gaiman - Dym i lustra


Kolejny zbiór opowiadań i znów sporo tekstów ponowionych z poprzednich. A w tym wszystkim najgorsze, że te znane okazały się najciekawsze. I "Trolowy most", i o gargulcach strzegących przed uczuciami, i zabawna "Rycerskość". By nie ujść za kompletnego malkontenta - ciekawie rozprawił się ze znanymi bajkami w "Szkło, śnieg i jabłka", nawet fajne było "Załatwimy ich panu hurtowo" i coś co mi podpasiło "Uczta". Jednak na tak przeze mnie lubianego autora to mało. Rozbroiła mnie jego szczerość w notce do "Złote rybki i inne opowiadania" gdzie otwarcie wspomniał, że poskładał teksty pisane na kolanie bez ładu i składu i spostrzegł, że wyszło coś fajnego. Naprawdę wielka bezkrytyczność.
A jego poezja nad którą się tak zachwyca -

"Miałem wówczas siedemnaście lat, byłem pewny siebie jak każdy młodzieniec,
sądzący, iż uczyni z morza swą kochankę,
i przyrzekłem matce, że nie wyruszę na morze.
Oddała mnie do sklepu piśmienniczego i swój czas
spędzałem pośród ryz i libr; lecz kiedy umarła, z jej oszczędności
kupiłem małą łódkę. Wziąłem zakurzone sieci ojca,
zatrudniłem trzech ludzi...
"
jakaś porażka, jest tu tyle finezji co u Salety gdy jeździł na łyżwach; zaś idei białego wiersza -
"Miałem wówczas siedemnaście lat, byłem pewny siebie jak każdy młodzieniec, sądzący, iż uczyni z morza swą kochankę, i przyrzekłem matce, że nie wyruszę na morze. Oddała mnie do sklepu piśmienniczego i swój czas spędzałem pośród ryz i libr; lecz kiedy umarła, z jej oszczędności kupiłem małą łódkę. Wziąłem zakurzone sieci ojca, zatrudniłem trzech ludzi..."
czy tak "normalnie" jest gorzej?

ps Pytanie czemu przeczytałem tą jego książkę. Na dzień dobry, jeszcze we wstępie dał mi cukiereczek w postaci "Ślubnego prezentu" bardzo podobnego do "Portretu" Wilda. It's all.:)

środa, 15 kwietnia 2009

Douglas Adams - Autostopem przez galaktykę


"Vogońska poezja jest oczywiście na trzecim miejscu, jeśli chodzi o najgorszą poezję wszechświata. Na drugim miejscu znajdują się utwory Azgotków z Kria. Podczas recytacji poematu „Oda do małej bryłki zielonego kitu, którą znalazłem pod pachą pewnego letniego poranka” w wykonaniu autora, wielkiego mistrza poezji Grunthosa Flatulenta, czworo słuchaczy zmarło na skutek krwotoku wewnętrznego, a Prezydent Środkowo-Galaktycznej Rady Utrudniania Rozwoju Sztuki uszedł z życiem tylko dzięki odgryzieniu własnej nogi. Według doniesień naocznych świadków, Grunthos był „rozczarowany” przyjęciem utworu i miał właśnie przystąpić do czytania swojego poematu heroicznego w dwunastu księgach zatytułowanego „Moje ulubione bulgoty kąpielowe”, gdy jego własne jelito grube, w desperackiej próbie ratowania życia i cywilizacji, przeskoczyło mu przez szyję i odcięło dopływ tlenu do mózgu.
Najgorsza poezja w całym wszechświecie przestała istnieć wraz ze swoim twórcą Paulą Nancy Millstone Jennings z Greenbridge w hrabstwie Essex, Anglia, w momencie zniszczenia planety Ziemia.
"

Monty Pythona zgodnie z obietnicą na okładce jest sporo. Sporo też, mimo wszystko, dość bezsensownej filozofii egzystencjonalnej. Ale za to na wesoło!!!;). I tak tą książkę traktuję, jako czystą rozrywkę. Ziemia wyparowała. Jeden z jej mieszkańców, Artur wraz z przyjacielem kosmitą ratują się zabierając stopem, statkiem kosmicznym. Z niego zostają wyrzuceni, trafiają na następny, a potem na mityczną planetę. A teraz zmierzają do "Restauracji Na Koncu Wszechswiata". Jak tam dotrą to ja oczywiście wezmę drugi tom ich przygód;)))

"— Ford! — krzyknął. — Za drzwiami jest nieskończona liczba małp; chcą porozmawiać o nowej wersji „Hamleta”, którą właśnie stworzyły!"

Jest jednak jedno GENIALNE zdanie. Gdzieś od roku sam instynktownie żyję zgodnie z nim - "Nauka osiągnęła oczywiście parę wspaniałych rzeczy, ale ja ciągle o wiele bardziej wolę być szczęśliwy niż mieć rację."

ps Był film pod tym samym tytułem. Obejrzałem. Nie ubawił mnie specjalnie.

wtorek, 14 kwietnia 2009

Bohumil Hrabal - Bambini di Praga 1947

Miasteczko w Czechach. Agenci ubezpieczeniowi - oszuści naciągają rzemieślników na "rentki". Pod koniec znajduje się detektyw policji i wszystko wyjaśnia.
Nie jest to jednak kryminał. Jest o moralności, podejściu do Kościoła, o marzeniach, pragnieniach ...
"Za pomocą psychoanalizy rozgryźliśmy panią Maszę i jej serce. Nieszczęśliwa miłość! - wykrzyknął dozorca.
Wszyscy patrzyli w głąb pokoju, gdzie na krześle siedziała piękna niewiasta, nieruchoma jak posąg, i paliła jednego papierosa za drugim, a na kolanach miała pełno popiołu.
- Oto czego chciałbym jeszcze raz w życiu zaznać! - zawołał pan kierownik. - Miłości jak nagła cholera! Dałbym za to wszystkie pieniądze! Zgodziłbym się nawet na taki koniec w domu wariatów... W kim się zakochała?
- W tramwajarzu!
- W tramwajarzu?
- W tramwajarzu. Małżonka praskiego adwokata, kobieta, która zna biegle trzy języki, która ma doktorat z estetyki, matka dwojga dzieci! I zwariowała na punkcie chłopa, który wymienia szyny tramwajowe. Zatelefonowaliśmy więc do małżonka i powiadomiliśmy go o tym w delikatny sposób. A pan mecenas powiada: „Wiem o tym od dawna! Kiedy ten facet rzucił moją żonę, poszedłem do niego i prosiłem go, a potem ukląkłem przed nim na kolana, błagając, aby w interesie mojego szczęścia rodzinnego nadal kontynuował miłosne cudzołóstwo. Ale ten facet powiedział, że nie da rady, że mu się moja małżonka już nie podoba i że przygadał sobie teraz nauczycielkę gimnastyki

... po prostu - o życiu.
ps a czeska mentalność jest jednak różna od naszej;)

sobota, 11 kwietnia 2009

Cormac McCarthy - Droga


"Obudził się zimną nocą w lesie, wyciągnął rękę i dotknął śpiącego obok dziecka. Noce ciemniejsze od ciemności, każdy nowy dzień bardziej szary od poprzedniego."
tak się zaczyna, a parę stron dalej niepozornie...
"... plecaki i poszli na stację. W warsztacie wytoczył metalową beczkę ze śmieciami, przewrócił ją i wygarnął wszystkie plastikowe butelki po oleju. Następnie usiedli na podłodze i zaczęli opróżniać po kolei butelki z osadu, stawiając do góry dnem w rondlu, aż wreszcie zebrali prawie pół litra oleju silnikowego. Przelali go do butelki. Mężczyzna nałożył zakrętkę, szmatą wytarł butelkę i zważył ją w dłoni. Olej do małego lampidła, by oświetliło długie szare zmierzchy, długie szare brzaski. Będziesz mógł mi poczytać, powiedział chłopiec. Prawda, tatusiu? Prawda, odparł."
... ale ja już wiedziałem, że to był głupi pomysł chwilę po 22 zaczyna czytać nową książkę świadomy , że to autor powieśći "To nie jest kraj dla starych ludzi". Długo nie pośpimy, przecież nie odłożę jej w połowie;)))
Świat po apokalipsie, coś jak w Madmaxie. I to właściwie wszystko co powiniśmy wiedzieć, nic ponad to co wiedzą główni bohaterowie. To tylko podłoże dla relacji ojca i małego synka, a każda dodatkowa postać (których zresztą jest niewiele) służy wyłącznie by lepiej poznać podstawową dwójkę. Dziwne są dialogi pomiędzy nimi, krókie, powtarzalne, gdzieś w tle słyszę Becketa (ale to bardzo luźne skojarzenie, moje prywatne). Lecz są i takie, zwykłe, ale o niesamowitej mocy...
"W kieszeni plecaka znalazł ostatnie pół paczki kakao, które przygotował dla chłopca, a do swojego kubka nalał gorącej wody i zaczął dmuchać.
Obiecałeś, że nie będziesz tak robił, powiedział chłopiec.
Jak nie będę robił?
Dobrze wiesz, tatusiu.
Wylał gorącą wodę z powrotem do rondla, wziął od chłopca kakao, przelał sobie trochę i oddał mu kubek.
Cały czas muszę cię pilnować, rzekł chłopiec.
No wiem.
Jeśli nie dotrzymujesz słowa w małych sprawach, to nie dotrzymasz też w dużych. Sam tak mówiłeś.
Wiem. Ale dotrzymam.
"
I pewne zdarzenie - spotykają staruszka, ojciec nie chce dać mu jedzenia, troszczy się jak potrafi przecież o syna, a ten jednak chce go nakarmić, nawet zabrać ze sobą. Ojciec ulega daje jedzenie, zabiera na kolację, a potem gdy są już sami...
"ALe zadowolony jesteś?
Wszystko jest dobrze.
Gdy skończy nam się jedzenie, będziesz miał więcej czasu, żeby to przemyśleć.
Chłopiec milczał. Jedli. Spojrzał na tył na drogę. Po chwili powiedział: Wiem. Ale ja to będę pamiętał inaczej niż ty.
"
Nie jest to jednak książka dla każdego, czasem jest okrótna "Dziesięć tysięcy marzeń zamkniętych w grobowcach ich zwęglonych serc" to nie poezja, to rzeczywistoste zdarzenie;(

piątek, 10 kwietnia 2009

Stanisław Lem - Kongres Futurologiczny


To o czym marzą naukowcy u Lema jest rzeczywistością, a swą iluzją przyszłości autor bardzo wysoko postawił pprzeczkę teraźniejszym twórcom. I wszystko to doskonale zakropione humorem - zresztą co tu pisać...
"...ciepłej atmosfery rannego koktajlu. Bawił na nim osobiście ambasador USA i wygłosił króciutkie przemówienie o potrzebie współpracy międzynarodowej, tyle że mówił otoczony przez sześciu barczystych cywilów, którzy trzymali nas na muszce. Wyznaję, że byłem tym nieco zdetonowany, zwłaszcza, że stojący obok mnie ciemnoskóry delegat Indii ze względu na katar chciał sobie wytrzeć nos i sięgnął po chusteczkę do kieszeni. Rzecznik prasowy Towarzystwa Futurologicznego zapewniał mnie potem, że zastosowane środki były konieczne i humanitarne. (...) Niemniej widok człowieka walącego się u waszych stóp pod skoncentrowanym ogniem nie należy do miłych, i to nawet wówczas, gdy idzie o zwyczajne nieporozumienie."
lub
"...chcąc mnie uhonorować, dyrekcja dała mi apartament na setnym piętrze, ponieważ miało własny gaj palmowy, w którym odbywały się koncerty Bacha; orkiestra była żeńska i grając dokonywała zbiorowego strip-tease’u. "
i może jeszcze to
"Aby przyspieszyć tempo obrad, referaty należało przestudiować na własną rękę, przed posiedzeniem, orator zaś mówił wyłącznie cyframi, określając w ten sposób kluczowe ustępy swej pracy; dla ułatwienia recepcji tak bogatych treści wszyscyśmy nastawili swoje podręczne magnetofony oraz komputerki — między tymi ostatnimi dojść miało potem do zasadniczej dyskusji. Stanley Hazelton z delegacji USA zaszokował od razu salę, powtarzając z naciskiem: — 4, 6, 11, z czego wynika 22; 5, 9, ergo 22; 3, 7, 2, 11, skąd wynika znowuż 22!! — Ktoś wstał wołając, że jednak 5, ewentualnie 6, 18 i 4; Hazelton odparował zarzut błyskawicznie, tłumacząc, że tak czy owak 22. Poszukałem w jego referacie klucza numerycznego i dowiedziałem się, że cyfra 22 oznacza ..."
a może widok z przyszłości
"Był dopiero co klibiscyt w sprawie pogody wrześniowej. Wyznacza się ją w równym i powszechnym głosowaniu na miesiąc naprzód. Wynik głosowania podaje się niezwłocznie dzięki komputerowi. Głosuje się, nakręcając odpowiedni numer telefonu. Sierpień będzie słoneczny, z małą ilością opadów, niezbyt upalny. Będzie sporo tęcz i kumulusów. Tęcze są nie tylko przy deszczu, bo można je jakoś inaczej produkować. Przedstawiciel meteo przepraszał za nieudane chmury z 26, 27 i 28 lipca — niedopatrzenia kontroli technicznej! "
i jeszcze
"Okazuje się, że dość jest udać się do banku, podpisać kwit, a kasa (teraz — bradło) wypłaci żądaną sumą. Nie jest to pożyczka — otrzymanie tej kwoty pod względem prawnym do niczego nie zobowiązuje. Co prawda rzecz ma swój haczyk. Zobowiązanie zwrotu owej sumy jest natury moralnej; spłaca się ją w ciągu lat nawet; spytałem, czemu bankom nie grozi plajta wskutek niewypłacalności takich dłużników. Znów się nieco zdumiał. Zapomniałem, że żyję w epoce psychemicznej. Listy z grzecznymi prośbami i przypomnieniami o obligu nasycone są lotną substancją, która budzi wyrzuty sumienia, chęć pracy i tak bradło dochodzi swych roszczeń. Oczywiście zdarzają się ludzie perfidni, przeglądający korespondencję z zatkanym nosem, ale nieuczciwych nie brakuje w żadnym czasie. "

ps "Notabene: ospanka mutanga nie jest to ospianka jakiegoś mustanga, lecz kochanka człowieka, który dzięki programowanej mutacji przyszedł na świat z mistrzowską umiejętnością argentyńskiego tańca."

czwartek, 9 kwietnia 2009

Lauren Weisberger - Diabeł ubiera się u Prady


Tą książką rozkoszowałem się w postaci audio. Lektorem jest młoda dziewczyna, podobnie jak narratorem. I chociaż wydłużyło mi to znacznie czas obcowania z tą powieścią, nie żałuję. Początkowo zapowiadała się Bridget Jones. Pamiętam jednak film (z Meryl Streep) i w niczym on nie przypominał tej przezabawnej komedii. Może więc to zasługa lektora. Tak czy siak momentów przy których mogłem się pośmiać lub chociaż radośnie uśmiechnąć było sporo.
Właściwie to "Diabeł ubiera się u Prady" jest literaturą kobiecą. Właściwie, bo czy taki podział powinien naprawdę istnieć;), czy naprawdę istnieje? Tematy absolutnie mi obce, wręcz abstrakcyjnie kosmiczne. Problemy młodej amerykańskiej dziewczyny czy świat mody jest mi tak samo bliski jak bimber z buraków Jakuba Wendrowycza, a "znane" marki z wielkiego świata to taka sama chińszczyzna jak runy obronne z "Malowanego człowieka". Tak, jestem zdecydowanie profanem bo wycieczka po Pret A Porte to nuda w porównaniu do podziemi Londynu z "Nigdziebądź" Gaimana. Nie jest to jednak bezwartościowe czytadło, o nie;) Cała książka to opis poświęcenia jednego roku życia by dotrzeć do wymarzonego celu. A gdy cel jest tuż, tuż, gdy brakuje kilku dni poświęcenie tego, bo czasem jest coś ważniejszego, bo istnieją różne drogi by go osiągnąć. A wszystko bez specjalnych wzruszeń, pozytywne, optymistyczne.

ps Na www.biblionetka.pl dałem 5;)

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Frank Herbert - Oczy Heisenberga


Pierwsze wrażenie - rozmowa na zewnątrz i równocześnie wewnętrzne rozmyślania lub ukryty dialog dla wtajemniczonych. Potem znajduję słowa - Ruch Oporu. No tak, przecież to autor Diuny, więc spiski, spiski i jeszcze raz spiski. Jednak on również zdał sobie chyba z tego sprawę i delikatnie się wycofał z tego sposobu kontynuacji powieści.
W opisywanym świecie, gdzie cywilizacja stała się bliska Matrixowi, nieśmiertelność praktycznie faktem (bo jak inaczej traktować życie Nadludzi po kilka tysięcy lat) powstawanie każdego nowego życia jest bardzo skomplikowanym procesem modelowania genetycznego. Władcy kontrolują sytuację demograficzną gazem antykoncepcyjnym. A Ruch Oporu - ten stara się stworzyć komórkę, która będzie na niego odporna.
Książka taka sobie. Chociaż...
"Czy ta chęć życia, która nas ogarnia, jest spowodowana faktem, iż wiemy o swojej śmiertelności?"

niedziela, 5 kwietnia 2009

Philip K. Dick - Trzy stygmaty Palmera Eldricha


Coś mnie do przeczytania tej książki ciągnęło. Może to zasługa Lema, może niedawno oglądanego filmu Screamers, przecież na podstawie Dicka. Nie ważne. Zrobił mi się odpoczynek od fantasy. W trakcie czytania, oprócz poznawania treści, miałem dodatkową "zabawę". Próbowałem dociec, którym momencie swego życia Dick pisał tą powieść - czy jak nawrócił się na katolicyzm, czy jak jeszcze eksperymentował z narkotykami, czy może to okres przejściowy. Pewnie gdybym poszukał w internecie znalazłbym odpowiedź, jedmak straciłbym zabawę. A tak napisał on jeszcze inne książki, które zamierzam przeczytać;) Może tam znajdę dalsze wskazówki;)))

A treść jest naprawdę nieźle odjechana. Kosmos jest kolonizowany przez ludzi, kolonizowany na siłę. Ucieczką od pozaziemskiej, szarej i bezcelowej teraźniejszości są narkotyki. A właściwie jeden, który zmonopolizował rynek, oficjalny a zarazem nielegalny. Jeden do czasu. Z Proximy powraca biznesmen Palmer Eldrich. Chociaż czy to napewno on, któż to wie. Przywozi porosty, alternatywę dla obecnych narkotyków.
Książka jest tak pisana, że nie zawsze wiadomo - czy to już rzeczywistość czy jeszcze działanie "drugów";) Ciekawe czy ktoś się odważy by przenieść to na duży ekran. Można zrobić z tego super film, ale łatwo się też na tym poślizgnąć (i upaść na cztery litery;) ). Tak brakuje mi naprawdę dobrego kina sf;(

sobota, 4 kwietnia 2009

Johan Wolfgang Goethe - Cierpienia mlodego Wertera

To chyba była lektura w liceum. Nie pamiętam. W tamtym czasie miałem alelgię na wszystko to co miało w nazwie "obowiązkowa, obowiązek, itp". Czułem ograniczenie wolności, narzucanie czyjejś woli. Co za tym idzie braki w lekturach mam druzgocące. A te które przeczytałem należały do tych uzupełniających (nieobowiązkowych) ;))). Tak mogła by się zaczynać moja własna "pieśń niepokorna". Kończyła by się smutną refleksją - spóźniony dwie dekady. Smutną i błędną.
Sięgnięcie po tą książkę teraz, to czysty przypadek. Zmuszenie bym czytał ją wówczas było zaś gwałtem. Dlaczego nie mieliśy zajęć praktycznych z seksu? Wymagało by to obnażania się fizycznie, wyzbycia intymności ... zresztą byłyby to najczęściej pierwsze kontakty. Nie rozwijam tego wątku bo sam w sobie jest idiotyczny. Chodzi mi raczej o to, że przerabianie miłości na sucho, czysto teoretycznie (i do tego zbiorowo!!!) to takie samo majstrowanie i najczęściej psucie osobowości jak "zpt" z seksu. Dla dziewcząt słowo "kocham" niosło jakiś ładunek emocji, ale dla chłopaków pomysł by przebijać się przez platoniczną miłość, "przez co?";)))
Teraz Goethe nie dość, że jest dla mnie zrozumiały (coś z tego co napisał sam posmakowałem), to jeszcze jego dzieło sprawiło mi przyjemność w odbiorze;))).

Joanna Owsianko - Tiramisu

Kilka tygodni bez wizyty w teatrze i głodzik się zrodził. Nie pozostało nic innego jak włączyć audio i zamknąć oczy. Z tym dramatem chciałem się zapoznać, lub bardziej precyzyjnie, chciałem go przeżyć. Treść już znałem z antologii "Made in Poland". Głosy aktorek dobrze znanych z telewizji same mimowolnie narzucały wygląd. To jednak można pominąć.
Agencja reklamowa, osiem kobiet i ich zwierzenia przeplatane momentami z zajęć służbowych. Wszystkie wspaniałe, nowoczesne, same the best. W pracy sukcesy, w życiu prywatnym... kompletna porażka. Trudno żyć więcej niż jednym życiem na raz, ciekawie, ale trudno.
Ocena - ciekawa (jak dla mnie oczywiście) tematyka, szybkie tempo spektaklu, mnie się podobało

ps Wyemitowany w Teatr Radia TokFM, prywatna stacja, i udowadnia, że można nadawać coś innego niż tylko "najlepszą muzykę" przeplataną wielkimi skokami na wielką kasę w smsowych konkursach. Wspomną, że to samo radio nadaje w całości koncerty rockowe.

czwartek, 2 kwietnia 2009

Mark Twain - Pamiętniki Adama I Ewy

To było kiedyś, jeszcze w czasach liceum, kiedy nie wszystko było na wyciągnięcie ręki, nie było dostępne tak jak obecnie. Bardzo dobry znajomy dał mi którąś kopię maszynopisu. Zobaczyłem nazwisko autora i spytałem z niedowierzaniem "Czy to ten od Tomka Sawyera?". Potwierdził. Ja jednak mu ufałem i wieczór spędziłem na tej lekturze. Pamiętam, że nie jeden raz czytałem ten niewielki, lecz zgodnie z zasadą "że nie rozmiar" wspaniały tekst. Do dziś przechowuję tą kopię, bardziej z uwagi na treść niż z sentymentu, chociaż głowy nie dam;))). Wczoraj wieczorem przeżywałem, delektowałem się, rozkoszowałem "Pamiętnikami..." w postaci audio, a chciałem raptem by ktoś opowiedział mi bajkę na dobranoc;).
O fabule słowa nie napiszę, jeśli ktoś mi zaufa to sam przeczyta. Ja gwarantuję płacz ze śmiechu i wzruszenia;)