wtorek, 24 sierpnia 2010

Furia - Edge of Darkness (2010)


Z Melem Gibsonem. Sensacja. Cienizna. Wtórna do bólu.

Autor widmo - The Ghost Writer (2010)


Bohaterem filmu jest pisarz podkładający swe pióro pod nazwiska innych. Tym razem w grę wchodzą pamiętniki premiera Wielkiej Brytanii, którego zagrał Pierce Brosman. To najnowsze dzieło Romana Polańskiego i trzeba przyznać, świetny film sensacyjny. Bezspornie potrafi on stworzyć klimat i unika zbędnego rozmachu. Dzięki temu widz ma przyjemność z rozgryzania chałupniczo łamigłówki zdarzeń, a nie jedynie nadążać za kolejnymi efektownymi pościgami z wybałuszonymi oczami. Szalenie podobała mi się surowa i mroźna scenografia. Zawsze to na mnie działa w sposób trudny do określenia;)
Sam koniec... cóż, nie wiem czyj to pomysł czy tak było w książce Roberta Harrisa na podstawie którego powstał scenariusz, czy wymyślono to specjalnie dla filmu ale ... gdzie te czasy, gdy potrafiono zakończyć film jak "Trzy dni Kondora". Tu porażka. Sorry Roman, ale co z tego, że fruwające kartki ładnie-dramatycznie wyglądają.

Dorwać byłą - The Bounty Hunter (2010)


Były policjant pracuje jako łowca głów. Tym razem za zlecenie ma znaleźć i wsadzić do więzienia swoją byłą żonę. Itd.. Komedia romantyczna z aktorka którą lubię, J. Aniston. Naiwna strasznie w fabule, ale tak bardzo hollywodzka, że aż ... jak w starym kinie;))). To dobrze. Jak będę chciał coś trudnego to włączę Bergmana.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Franz Kafka - Zamek

"Czy to, co Barnabas robi, jest w ogóle służbą na zamku? - pytamy sami siebie. Oczywiście, chodzi do kancelarii, ale czy te kancelarie stanowią już właściwy zamek? A nawet jeśli kancelarie do zamku należą, to czy są to te kancelarie, do których Barnabas ma wstęp? Chodzi do kancelarii, ale przecież to tylko drobna część wszystkich, dalej są bariery, a za nimi jeszcze inne kancelarie. Nie zakazuje mu się wyraźnie wstępu dalej, ale nie może dalej iść, jeśli odnalazł już swoich przełożonych, którzy jego sprawę załatwili i odsyłają go z powrotem. Poza tym jest stale obserwowany, a przynajmniej tak się wydaje. I nawet gdyby poszedł dalej, cóż by mu z tego przyszło, skoro nie ma tam żadnej sprawy urzędowej do załatwienia i byłby tylko intruzem? Tych barier nie możesz też sobie przedstawiać jako określonej granicy, Barnabas zawsze zwraca mi na to uwagę. Bariery są również w kancelariach, do których on chodzi, są więc także bariery, które on przekracza, i nie wyglądają one inaczej niż te, których jeszcze nigdy nie przekroczył. Dlatego nie można z góry przyjąć, że za tymi ostatnimi barierami znajdują się kancelarie rzeczywiście inne niż te, w których Barnabas już był. Właśnie w owych godzinach smutku tak się wydaje. A potem wątpliwości sięgają dalej i nie można już się przed nimi obronić. Barnabas rozmawia z urzędnikami, Barnabas dostaje zlecenia. Ale co to za urzędnicy i co to za zlecenia? Teraz jest on, jak sam mówi, przydzielony do Klamma i otrzymuje od niego osobiście zlecenia. To przecież byłoby bardzo wiele, nawet wyżsi funkcjonariusze tego nie osiągają, to by było nawet zbyt wiele, i to właśnie budzi największe nasze obawy. Pomyśl tylko, być przydzielonym osobiście do Klamma i rozmawiać z nim twarzą w twarz. Ale czy jednak tak jest? Dajmy na to, że tak jest, to dlaczego Barnabas w to wątpi, czy urzędnik, którego nazywają tam Klammem, jest nim naprawdę?"

Klimatem bardzo podobny do "Procesu", którego widziałem już kilka adaptacji i którego już pewnie nie przeczytam. K. to ja;))) Rozumiem go doskonale. Bezsensowne prawo często wymyślane przez niezbyt wielkich inteligentów i tylko dla samego wymyślania. Z drugiej strony lwia część społeczeństwa bezkrytycznie akceptująca ten stan rzeczy. I jeszcze system "obrzędowy" czy "ceremonialny" czym wymusza się oddawanie szacunku osobom do których sie go nie ma. Zwyczaje;). Ile razy słyszałem "bo takie jest prawo" lub "bo tak trzeba" "bo tak wypada" "tak robią inni". Jest w tym jakaś mądrość społeczna na pewno. K. jej nie miał ja również;))).
Wątki miłosne sa bardzo konkretne i "kocham, nie kocham". Oprócz K. wszelkie uczucia są wyrachowane i uzależnione od korzyści z tego wynikających. Więc nie uczucia, bo ich przecież brak lecz słowa je przedstawiające.
Książka nieskończona.

ps I drobne skojarzenie. Dla mnie mitologiczne bo sam się z tym jednak nie zetknąłem, ale opowieści o tym na okrągło. Lekarze obecnie - jak urzędnicy u Kafki. Oczywiście to system. Przyjmie lub nie. Godziny czekania do specjalisty. Itd. To analogia bez oceny. Współczesny urzędnik może i wiele może, ale jego wiedza często jest mizerna. Wiedza medyka od zawsze budzi szacunek.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Kolysanka (2010)


Komedia Juliusza Machulskiego. Polska rodzina Adamsów wypisz wymaluj. Nawet muzyczka stylizowana. Ale co tam bo zaraz jakaś mi krytyka wypali z tego wpisu;))). Fabuła słaba (ups;))) ). No niestety;). To nie Vabank czy Seksmisja, ale gagi (zwłaszcza słowne) SUPER!!! Polecam!!!

Teatr.TV - A.Cwojdzinski "Freuda Teoria Snow" (1991)

Takie spektakle lubię najbardziej;) Para ludzi i nic więcej. Rozmowa w czasie rzeczywistym. Żadna wielka opowieść rozciągnięta w latach a na scenie raptem półtorej godziny;). Aktorka i literat piszący sztukę w której ona ma zagrać. Dialog przemienia się w taniec z motywem teorii Freuda. Kto jest kotkiem a kto myszką;) bo pod surowym wykładem kryją się uczucia i pragnienia bohaterów. I dowód, że nawet w pozornie najspokojniejszej i przykładnie "ułożonej" kobiecie kryją się zawsze demony;).

Teatr.TV - M.Pruchniewski "Pielgrzymi" (2001)

Trochę naciągane, ale taka małomiasteczkowość aż kipi. I wierzę, że tak jest. Znam osoby idealnie pasujące do autokaru pełnego podobnych pielgrzymów. Fałszywa dewocja. Na pokaz. Patrzenie na winy innych i szukanie sensacji. I cwaniactwo. I... Aż kipi ta litania obnażania ludzkich słabości.
Chętnie obejrzałbym ten spektakl na żywo.

IV Festiwal Legend Rocka w Dolinie Charlotty (14.08.2010)

Na koncert jechaliśmy rozgrzewając się Fishem live z Krakowa z bodaj 1996 roku. Sama lokalizacja festiwalu fantastyczna. W końcu się zaczęło. Disperse. Bardzo się starali. Potem prawdziwe dinozaury, żywe;). Ci się specjalnie nie starali;) Nie musieli. Ich poprzednicy zamiast rozgrzać publikę na koniec zanudzili smętną balladą. I tak Dave Kelly & British Blues Quartet rozpoczęli radosnym graniem. Takie luzaki. Twarz się sama krzywiła w uśmiechu;) W pewnym momencie dołączyła Maggie Bell i poczułem pewien zgrzyt w klimacie koncertu. Luz został zastąpiony poważnym przesłaniem. A z czasem to było już takie lepsze lub gorsze dogrywanie koncertu. A w pewnym momencie to nawet jakieś zupełnie niezależne myśli zaprzątnęły mi głowę zostawiając muzyczkę, choć głośną to jednak w tle.
I wreszcie gwiazda wieczoru. Marillion;))). Po pierwszym nagraniu nie wiedziałem co się dzieje, o co chodzi. Jakaś masakra. Jedno z moich muzycznych marzeń się sypie. Ale Steve "h" Hogarth (wizualnie przypomina Severusa z Hogwartu;), co jak sie potem okazało może budzić podejrzane skojarzenia;))) ) w drugim nagraniu tak mnie wcisnął w ławkę, że stwierdziłem, że tak tego koncertu nie przetrzymam. Wstałem i poszedłem na 10 metrów od sceny, na wprost, zmierzyć się z tym bezpośrednio. Obłęd. Odleciałem. A gdy zagrali "Beyond You" koncert dla mnie stał się spełniony. I jeszcze ten moment gdy stałem zahipnotyzowany a Hogarth szedł na wprost mnie i w pewnej chwili położył się na fanach jak na tafli wody. I... ochroniarze zepsuli magię tej chwili. Mozna zadawać sobie pytanie na ile autentyczny jest wokalista Marillion, na ile ciąży mu piętno Fisha. Ile gwiazdorstwa i pozerstwa. Dla mnie to bez znaczenia. Był cały w każdej chwili koncertu. Cały dla mnie i pewnie dla kilku tysięcy innych którzy również tego chcieli. I miałem niesamowite wrażenie, że on również odlatuje;))) Wciąż tylko o wokalu;) No tak. Kiedyś był Marillion z Fishem. To było dawno, bardzo dawno. Można wymienić wiele innych rzeczy, które były dawno temu;))) Teraz jest Steve "h" Hogarth z zespołem akompaniującym o nazwie Marillion. Nie należy mylić tych dwóch równie świetnych muzycznych projektów.
Czy to był koncert życia? Hm... Koncert marzenie. Tak;)))

środa, 11 sierpnia 2010

cd Beats of Freedom - Zew wolności (2009)

Fragment rozmowy z Darkiem Duszą, w czasach apogeum anarchii w PRL powołał do życia pamiętną Śmierć Kliniczną, później zaś uprawiał mrocznego post-punka z grupą Absurd i żartobliwego rock'n'rolla z Shakin' Dudi.

"Podpytuję cię o pewne zasługi, ponieważ od pewnego czasu panuje taki kombatancki klimat, a muzycy sami każą sobie przypinać ordery. Oglądałeś "Beats of Freedom"?

Nie, nie widziałem filmu, czytałem tylko recenzje i komentarze na Onecie (śmiech). Niemniej wiem, o co ci chodzi.

Dawni pupile państwowego szołbiznesu przedstawiają się dzisiaj jako obalacze systemu.

Śmieszą mnie te ich wypowiedzi. Pewne kapele były na topie, miały swoje fankluby, działały pad patronatem państwowych agencji, a dziś przekonują, że walczyły z systemem. Jak i gdzie? Flaszkami po wódce w hotelach Orbisu? Pierdolenie i tyle.

Za komuną nikt nie przepadał - czy to muzycy, górnicy, hutnicy czy profesorowie. Na tej zasadzie antysystemowy był każdy. Niektórzy jednak starają się przekonywać, że stawiając przecinek w tekście piosenki, mieli na myśli Leonida Breżniewa. Tymczasem żyło im się dobrze, zarabiali niezłe pieniądze i pili niezłe trunki. Zespoły niezależne takie jak Dezerter, Rejestracja, Kontrola W czy Śmierć Kliniczna miały naprawdę przechlapane, bo znajdowały się na zupełnym marginesie, mimo to nie tworzą po latach jakichś mitów. Sam wracając z próby mogłem być na odcinku półtora kilometra osiemnaście razy legitymowany przez milicję, ale nie dlatego, że byłem muzykiem, a ponieważ nosiłem skórzaną kurtkę i irokeza.. Trochę mnie zatem wkurwia gadanie pewnych osób, choć w zasadzie staram się nie zwracać na nie w ogóle uwagi. Jak chcą snuć te kombatanckie opowiastki, to ich sprawa. Życzę zdrowia.

Jeszcze lepsi mitomani każą myśleć, że punkowcy obalali komunę ramię w ramię z Kościołem i Solidarnością.

Punk działał w podziemiu, ale nie było to podziemie opozycyjne. Pisaliśmy teksty wymierzone w ustrój, tylko że były one wyrazem sprzeciwu młodych ludzi, którym nie odpowiadała rzeczywistość dookoła. Równie dobrze mogły one dotyczyć kapitalizmu. Dziś panują takie czasy, że młodzi nie chcą się buntować - nie wiedzą czy warto, bo może lepiej być posłusznym. A jak zaczynają szukać, gmerać w przyszłości, to tworzą legendy. Dla mnie zdarzenia sprzed trzydziestu lat są prawdziwą historią, a ta nie składa się z legend."

To tyle bym sam sobie rozwiał wątpliwości jak wylansowano kolejny spreparowany dokument w myśl idei "Udowodnimy wszystko".
Taka schizofrenia medialna. Film patronował tvn, a potem na onecie (czyli ten sam własciciel) idzie krytyka tego paszkwila ;))) (http://muzyka.onet.pl/10174,1620914,0,1,wywiady.html)

sobota, 7 sierpnia 2010

Mistyfikacja (2010)

Jak dla mnie film ten ma dwa oblicza. Super zrobiony. Czołowe napisy, realistyczne scenografie, wspaniała gra aktorów. Maks we wszystkim. Ekstra temat. A ta druga strona? Nuda.

Zmowa.(1988)

Na oczach połowy wsi zamordowano młode małżeństwo. Wg zapewnień twórców zdarzyło się to naprawdę. Film opowiada tą historię. Relacje we wsi. Samą zbrodnię. Próby tuszowania. Pokazuje też system PRLowski. Układy i układziki. I jeszcze coś. Siłę jednostki. "Zadnych petycji" przyszło z "góry" gdy świadkowie zaczęli dochodzić prawdy - i sprawcy od razu zostali znalezieni.
Nie rozumiem tylko pewnego prokuratora. Dochodził co się zdarzyło, a gdy już wszystko odkrył zląkł się chyba tej wiedzy bo próbował załagodzić zdarzenie.

Fujary na tropie - Cop Out (2010)

Komedia kryminalna. Jedna z najgorszych jakie widziałem. Obejrzałem bo Bruce Willis gra.

Szkoła zgorszenia - Assassination of a High School President (2008)

Reporter szkolnej gazetki prowadzi śledztwo. Beznadzieja. Obejrzałem bo Bruce Willis gra.

Teatr Polskiego Radia - Patrick Suskind "Kontrabasista"

Wiele razy uciekło mi wystawienie tego monodramu w Teatrze Miejskim. Były rolki i zamiast muzyczki słuchowisko. Jeździłem aż się skończyło. Suskin jest fantastyczny. W każdym jego dziele jest jedna postać na której skupiona zostaje uwaga. Reszta to detale. Cóż mi po wiedzy muzycznej tak szczodrze prezentowanej tutaj. Jednym uchem weszła, drugim ... I właściwie wszystko cudowne. Właściwie jakaś forma spełnienia, bo wyżej wznieść się nie uda, nie ma z tej pozycji perspektywy na bardziej finezyjny lot.

Tylko ta cholerna miłość się jeszcze przyplątała. Powstały jakieś nowe pragnienia. I nie widać swiatełka w tunelu.