poniedziałek, 3 maja 2010

Szeregowiec Ryan - Saving Private Ryan (1998)


Nie tylko książki potrafią przeleżeć kilkanaście lat na półce czekając na przeczytanie. To unikat dla mnie wśród filmów. Przez pierwszą godzinę na przestrzeni 10 lat przebrnąłem już kilka razy;). Tym razem "udało" mi się dobrnąć do końca. To świetny film. Same mega Hollywoodu w nim maczały palce. Mega reżyser Spielberg, mega aktor Hanks, mega kompozytor Williams, mega zdjęciowiec Kamiński. I wszystko jest tutaj super tylko pewnie coś ze mną nie tak. Wciąż nie obejrzałem Pearl Harbor, Helikopter w ogniu, nie kręcił mnie specjalnie Pluton (pomimo legendarnej obsady) zupełnie nie zrobił na mnie wrażenia, ponoć doskonały, Bat32 z G. Hackmanem. Tu mógłbym wymieniać i wymieniać. O filmach o wojnie w Iraku nawet nie wspominam. I tak jest z Ryanem. Ani rozrywka, ani dramat, ani historyczny. Bez wrażeń. I pewnie zamiast w końcu zapoznać się z serią "Kompania braci" wybiorę odcinek Czterech pancernych.

ps Ale żeby nie było. "Czas Apokalipsy" to coś co pewnie za jakiś czas znów sobie włączę po raz czwarty?, piąty?. Ale to już zupełnie inna historia;).

Brak komentarzy: