wtorek, 31 marca 2009

Stanisław Lem - Solaris


"Siedziała obok mnie na łóżku i patrzyła we mnie z powagą. Uśmiechnąłem się do niej i ona się uśmiechnęła, i pochyliła nade mną; pierwszy pocałunek był lekki, jakbyśmy byli dwojgiem dzieci. Całowałem ją długo. Czy można tak wykorzystywać sen?" ;)

Kolejna książka z 1001 które należy przeczytać za życia;))) W czasach licealnych liczyło się dla mnie anglosaskie sf, a z polskiej to Zajdel i okolice. Lema jedynie przeczytałem "Cyberiadę" i "Bajki robotów", zacząłem "Eden" i "Solaris". Były zbyt ciężkie jak dla goniącego za akcją chłopaka.

"Czarny ogrom oceanu i puste niebo nad nim wypełniała wówczas oślepiająca swą gwałtownością walka kolorów twardych, metalicznie rozżarzonych, łyskających jadowitą zielenią - ze stłumionymi, głuchymi płomieniami purpury, a sam ocean przerzynały odblaski dwu przeciwstawnych tarcz, dwu gwałtownych ognisk, rtęciowego i szkarłatnego; trzeba było wówczas najmniejszego obłoku w zenicie aby światła spływające wraz z ciężką pianą po skosach fal wzbogaciły się o nieprawdopodobne, tęczowe migotania."

Takich pojedynczych;))) zdań tworzących całe rozdziały jest w tej książce wiele. Jak niezmiernie ciężko jest wyobrazić sobie te opisywane abstrakcje. Niemożliwością jest oczywiście nawet zbliżenie się do tego co widział sam autor. Może to i lepiej, robi się z "Solaris" coś bardziej wizualnie indywidualnego. Za Lemem jednak w jego powieściach (i nie tylko) podąża filozofia, a rozważanie na temat Boga ułomnego trafia we mniej jak kula w płot. Podobnie jest z wywodami nad treścią nieistniejących książek, nie specjalnie ważnych dla samej fabuły i lekko naruszających jedynie problem istnienia Solaris (kiedyś zresztą Lem napisał książkę, która recenzowała wymyślone przez niego samego woluminy). Więc cóż ciekawego lub bardziej dostojnie, cóż tak ważnego jest w tej powieści. Nic czego bym nie widził lata temu, tylko wtedy zabrakło mi cierpliwości (ciii ;))) ). Kontakt z obcym na motywach ludzkich uczuć...
"(...)Ale żyło we mnie oczekiwanie, ostatnia rzecz, jaka mi po niej została. Jakich spełnień, drwin, jakich mąk jeszcze się spodziewam? Nie wiedziałem nic, trwając w niewzruszonej wierze, że nie minął czas okrutnych cudów."

poniedziałek, 30 marca 2009

Screamers (1995)


Film zrealizowano na podstawie P.K. Dicka. Jak na 1995 rok i zaangażowane środki udało się stworzyć naprawdę niepowtarzalny klimat. Właściwie to dzięki minimalnym efektom specjalnym film nie razi rokiem produkcji. Choć na pewno nie było to zamierzone o dziwo stało się zwycięską strategią;))). Dobrze, ale dla czego? Trzeci raz obejrzałem ten film i za każdym w pełnym napięciu. Oprócz Petera Wellera reszta aktorów to cieniasy, a lektor zupełny amator. Pozostaje fabuła i realizacja. Obca planeta, wiele lat w przyszłość, wojna między korporacją i sojuszem o surowce. Oklepane. I co z tego. Dochodzi ulubiony dla Dicka (vide "Łowca Androidów" lub poprawniej "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?") temat humanoidalnych maszyn myślących. I tak jak w Blade Runnerze tak w Screamers rozwijają się intelektualnie i emocjonalnie. I nikt już nie wie, łącznie z nimi samymi, na co je stać.

ps I zabawne, rok 2069, ekrany monitorów jak denka od butelek, stara klawiatura, a mnie to wogóle nie razi;) Polecam.

niedziela, 29 marca 2009

Pręgi (2004)


Lubię filmy z Michałem Żebrowskim. Są to albo wielkie produkcje (jak na polskie warunki), albo filmy o czymś ważnym. Ta akurat nie jest wielką epicką opowieścią jak "Ogniem i miecze", ta jest skromna nowelka. Chłopak wychowywany przez ojca, wychowywany bardzo nieudolnie, surowo, zawsze jednak w dobrej wierze. Nie przynosi to żadnych efektów. Zdesperowany zaczyna bić syna, sam cierpi z tego powodu, lecz nie widzi innej alternatywy. Relacja oparta na emocjach, uczucia, ogromne uczucia odłożone na później. Potem widzimy już dorosłego chłopaka, nienawiść do ojca i ... podobieństwo. Lekarstwem jest dziewczyna, która się w nim zakochuje, która pokazuje mu czym jest uczucie, jaką niesie ono przyjemność i ... jaką odpowiedzialność. I pytanie na końcu filmu "czy wyciągnąłeś wnioski, czy powtórzysz błędy?".
Mały zgrzyt logiczny - zjawia się dziewczyna z nikąd, podchodzi do znajomego naszego głónego bohatera i mówi "przedstaw mnie mu, bo go kocham" (tak, mniej więcej). Jest ona potrzebna, ok, ale czemu tak na skróty. Niech choć odrobina realizmu zostanie zachowana. A może to jest normalne?;)

Centralne biuro uwodzenia (2008)


Amerykańska komedia z A. Banderasem i Meg Rayn. Niby nic specjalnego. Agent FBI dowodzi grupą operacyjną i za zadanie ma śledzenie własnej mamuśki. Ta zakochuje się w złodzieju dzieł sztuki. Dostarcza to kilka zabawnych momentów m.in. "publiczna" relacja z namiętnego wieczoru czy wizyta w albańskiej restauracji. Zresztą jak ktoś lubi Antonio nie powinien być zawiedziony

piątek, 27 marca 2009

Ursula K. Le Guin - Planeta Wygnania


Druga część serii Hain. Inni bohaterowie, inna planeta. Jedyny łącznik to jakaś zupełnie nierealna Liga, w której istnienie zaczęto wątpić. Dla mnie jednak co innego jest wspólne w tej powieści i Świecie Roccanona. Kontakt obcych cywilizacji - więc inni, różne kultury, obyczaje. A jednak wspólne uczucia dla wszystkich - miłość, honor, braterstwo, przyjaźń. Z tej książeczki wypływa przesłanie autorki - nauka tolerancji.
A w tle wojna...

czwartek, 26 marca 2009

Andrzej Pilipiuk - Norweski dziennik tom2 - Obce ścieżki


"- Te wypociny są straszne.
- Mnie się podobają. Są tak cudownie antyradzieckie."

może i są co nie zmienia faktu, że nadal straszne.

Jakby harcerz pisał harcerzom. Treść rozwodniona. Gdybym kiedyś nie usłyszał "Pilipiuk to mój ulubiony pisarz" już dawno bym przerwał czytanie tego tomu. Podoba mi się język, ale niech mi nikt nie wciska kitów, że w wieku trzynastu lat pisał o sławnym bimbrowniku (a wtedy jak się zarzekają jego biografowie i recenzenci ponoć rozpoczął pisanie tych wypocin). Nie rozumiem jednak po co to połączenie z Wendrowychem. Ostateczną ocenę zostawię sobie gdy przekartkuję ostatni (na szczęście) tom dzienników.

I chwila prawdy??? Pisarz, o swoje branży...
"- Widzisz tu jest często tak: najpierw opublikują jedno opowiadanie, potem gdy się spodoba, robią z niego powieść, a potem rozbudowują na jej bazie cały cykl. I nikt się nie obraża."
To wyjaśnia czemu zamiast zgrabnej i szybkiej minipowieści, która jest z kategorii "nie zostawię dokóki nie skończę" mamy 800 zadrukowanych stron czymś takim

ps Zupełnie świadomie wziąłem tą książkę. Z samego założenia była skazana na porażkę. Po "Cieniu wiatru" każda stała by się jedynie przecinkiem. A tej jakoś mi żal nie było;)))

środa, 25 marca 2009

Z PRZESZŁOŚCI - Alistair MacLean

W wieku ciutpolicealnym z racji, że Frederick Forsyth pisał malutko substytutem literatury sensacyjnej był dla mnie m.in. Alistair MacLean. Robię drobne porządki w książkach i myślę, że poświęcenie temu autorowi drobnej notki na blogu się należy. A odświerzenie pamięci nie zaszkodzi
- Athabaska - nie pamiętam fabuły, rzadnych wrażeń
- Air Force One zaginął - nic nie pamiętam
- Cyrk - jak wyżej
- Czterdzieści osiem godzin - nie pamiętam fabuły, ale kojarzę, że podobała mi się
- Działa Nawarony - o tak jego książki o II Wojnie Światowej są doskonałe, czy jednak fabułę pamiętam dzięki książce czy filmowi, tego nie rozstrzygnę
- Goodbye Kalifornio - nie pamiętam fabuły, ale mam pozytywne wrażenia
- HMS Ulisses - moja ulubiona, czytałem ze dwa razy a końcowy fragment za każdym razem ściskał za gardło, też o II Wojnie Światowej;)
- Jedynym wyjściem jest śmierć - rzecz się działa w świecie wyścigów samochodowych i było takie sobie
- Komandosi z Nawarony - podobnie jak "Działa Nawarony"
- Lalka na łańcuchu - to była nędza, ale tu efekt spotęgowała jakość przekładu
- Mroczny krzyżowiec - nic nie pamiętam
- Na południe od Jawy - znów pustka
- Noc bez brzasku - fabuły "oczywiście' nie pamiętam
- Nocna straż - tytuł z obrazu Rembranta, nic wspólnego z "Patrolami";))), i tylko tyle, rzadnych wrażeń
- Ostatnia granica - tu nawet mam wątpliwości czy czytałe, ale widzę, że ktoś musiał więc chyba ja
- Partyzanci - podobna do Komandosi z Nawarony miejscem i czasem, podobała mi się
- Przełęcz Złamanego Serca - super powieść sensacyjna w konwencji westernu i do tego w pociągu, na wszelki wypadek ma dwa egzemplarze;)
- Pociąg śmierci - fabuła utrwalona przez film z Brosmanem, pociąg z bombą atomową, ale książka była bardzo szybka
- Rzeka Śmierci - nic nie pamiętam
- San Andreas - chyba mi się podobała
- Santoryn - to było bardzo mizerne, ale o czym nie pamiętam
- Siła strachu - nic nie pamiętam
- Stacja arktyczna "Zebra" - bardzo podobała mi się swym klimatem i intrygą szpiegowską
- Szatański wirus - to było coś kiepskiego
- Tabor do Vaccares - tą powieść pamiętam jedynie z tego, że cholernie mi się podobała, to wrażenie przechowuję do dziś, a ponieważ fabułę pamiętam przez mgłę (jakiś cyrk), to może przeczytam ją jeszcze raz
- Tylko dla orłów - tu nie ma specjalnie o czym pisać, film ostatecznie zamazał wrażenia z przeczytania lektury, ale tak czy siak dosonale wymyśłona intryga
- Wiedźma morska - nic nie pamiętam
- Złota Dziewczyna - znów pustka,
- Złote rendez-vous - kojarzę jedynie, że podobała mi się
- Złote wrota - była fajna, ale o czym? nie pamiętam, chyba jakiś most (jest na okładce)

Jaki z tego wniosek. Nie przeczytałem może dwóch książek MacLeana. Pamiętam raptem kilka. Większość bez specjalnej wartości. Kilka napisanych pewnie by wywiązać się z kontraktów. I tak się zdarza, tak się rodzi makulatura. Dlaczegoś jednak je przeczytałem. HMS Ulisses, Przełęcz Złamanego Serca czy Tabor do Vaccares to perełki literatury sensacyjnej, może więc po to by je wyłowić. Pozostawię sobie choć złudzenie, że właśnie po to;).

ps Ciekawe jak mi pójdzie z Jackiem Higginsem, Grahamem Mastertonem lub Jamesem Herbertem?;)))

Carlos Ruiz Zafon - Cień Wiatru


"... dotarliśmy do wielkiej okrągłej sali, najprawdopodobniej bazyliki ciemności, zwieńczonej kopułą, z której wysokości padały snopy światła. Niezmierzony labirynt korytarzyków, regałów i półek zapełnionych książkami wznosił się po niewidoczny sufit, tworząc ul pełen tuneli, schodków, platform i mostków, które pozwalały się domyślać przeogromnej biblioteki o niepojętej geometrii. Na wpół ogłupiały spojrzałem na ojca. Uśmiechnął się i puścił do mnie oko.
- Danielu, witaj na Cmentarzu Zapomnianych Książek."


Niesamowita książka. Jestem w stanie pisać o niej tylko w sposób euforyczny. Czyta się ją niczym kryminał, momentami włos się jeży jak na dobrym horrorze, czasem oczy zachodzą mgłą gdy staje się romansem stulecia. A w tle powojenna Barcelona.
Było ok 23:00 gdy dotarłem do strony nr 336 i przeczytałem "Siedem dni później miałem nie żyć". Zostało prawie dwieście stron. Wiedziałem jednak, że tylko zmęczenie oczu powstrzyma mnie przed skończeniem jej tej nocy. Po kartkach tej powieści nie wolno galopować. Sam łapałem się czasem, że zatrzymuję się by coś przeczytać ponownie, przemyśleć, nasycić emocjami przeżytej chwili lub zupełnie na przekór przerzucam wzrok po zdaniach goniąc za akcją. Zdarzało mi się odbiegać od treści, gdy zdarzenie z mego życia wplatały się w fabułę znajdując surrealistyczne podobieństwa - wtedy cofałem się, by natrafić na zgubiony wątek.
Pozakreślałem mnóstwo fragmentów - poetyckich opisów, finezyjnych dialogów, wywodów bohaterów, zabawnych zwrotów. Ale jest jeden, który je wszystkie scala...

"...twierdzi, że sztuka czytania powoli zamiera, że jest to intymny rytuał, że książka jest lustrem i możemy w niej znaleźć tylko to, co już nosimy w sobie, że w czytanie wkładamy umysł i duszę, te zaś należą do dóbr coraz rzadszych."

poniedziałek, 23 marca 2009

Maja Lidia Kossakowska - Więzy krwi


"Dobra, przyznaję. Odkąd umarłem po raz trzeci, przestałem kogokolwiek kochać"

Ten zbiór opowiadań jest naprawdę dobry, dużo lepszy niż powieść "Ruda sfora". Zanim rozpocząłem go czytać i tak miałem podjętą decyzję, że przeczytam jej "Siewcę wiatru". Teraz chciałbym to zrobić jak najszybciej;))). A może po kolei tak każdą z opowieści?;)
- "Mucha" - debiut, dość przewidywalna
- "Schizma" - o ekonomicznych religiach, pielgrzymki do marketów i tym podobne, bardzo zbliżony pogląd do mojego, mogę śmiało podać rękę
- "Hekatomba" - psychopatyczny morderca, ale czy aby na pewno?
- "Diorama" - może byłem zbyt zmęczony, bo to opowiadanie mnie nie porwało
- "Zwierciadło" - wielkość minipowieści, jednak motyw lustra jako przejścia, nie tylko Gaiman stosował, lecz gdy główna bohaterka otrzymuje imię Koral... jest jeszcze kilka innych, bardziej klimatycznych podobieństw (osobiście nie polecam, po prostu nic specjalnego)
- "Smutek" - całkiem przyzwoite (gdzieś w tle "dzieci kukurydzy", ale to bardzo luźne skojarzenie)
- "Więzy krwi" - fabuła na jakiej powstało to opowiadanie jest nędzna, jest jak betonowa podłoga, ale to właśnie na niej układamy piękne kafle, wykładziny itp. I tak pierwszych sześć-siedem stron nadawałoby się jako koloryzujący tą notkę cytat, więc może choć okruszek... "Grande fatale zdarzyło się pod koniec trzeciego roku. Na specjalne zaproszenie przyjechała do szkoły sławna rzeźbiarka z Japonii. Wystąpiła tylko raz w jednej z bardziej szacownych galerii. Przyodziana w przepisowe bure szaty z powagą wysypała na podłogę zawartość dwunastu woreczków. W jednym był piasek, w innym żwir, a w pozostałych zwykła ziemia. I tyle. Cała rzeźba. Wszyscy rzucili się z zachwytem podziwiać...". Mając ten tomik w ręku tytułowe opowiadanie lub raczej ballada (jak woli autorka) jest obowiązkowa. A swoją drogą kolejny raz mogę dostrzec zbieżność poglądów co do ślepej nowoczesności.
- "Spokój Szarej Wody" - tematem jest kat i jego profesja, jednak niesamowicie oryginalne podejście (gdy wspomnę sobie "Herezjatę" Komudy i rozprawienie się z podobnym zadaniem, tak pisanym na siłę, na sztukę), a tu choć kobiece pióro kat miecz opuszcza bez wahania, jednak to dopiero początek...
- "Szkarłatna fala" - taka troszkę zapchajdziura, ale spoko, nie nudzi;)

"Zło zawsze czai się blisko, na wyciągnięcie ręki. Nie sposób się z nim układać, oswajać go ani zmieniać. Kto wparuje się w lustro, zobaczy oblicze diabła. Tylko często nie potrafi tego zauważyć, bo rozpoznaje w nim jedynie własne rysy"

sobota, 21 marca 2009

Romuald Pawlak - Wojna balonowa


Pogodnik Trzeciej Kategorii tomII

"... uzyskał prawo do rozmowy z kimś, kogo Rada Magów nie zamierzała pokazywać nikomu i bardzo się obawiała.
Magiem, który podobno widział smoki.
I to na trzeźwo."


Bardzo radosne pisanie. Założyłem sobie, że autor wykrwawił się dowcipami w pierwszej części i druga zniechęci mnie do następnych. Nie było tak źle. Ba, by żąglować tymi dowcipami w życiu codziennym warto by przemłucić obie części ponownie. A fabuła - ta nie jest specjalnie istotna;)

"... gdyby dwór miał się zajmować każdą sensacją dłużej niż chwilę, nie mógł by normalnie pracować. A przecież bąki trzeba było każdego dnia zbijać nowe..."

Ursula K. LeGuin - Świat Rocannona


Kiedyś bardzo modnym tematem w s-f było jak rozwinięta cywilizacja lądowała na jakiejś planecie by badać lub troszkę "podciągnąć" miejscowych. Przecież bardzo serio ktoś widział takie właśnie początki naszej cywilizacji. "Świat Rocannona" to początek serii "Hain". Niewielka i dość banalna w treści powieść. Jest sobie etnograf przemieszczający kosmos i poznający zamieszkującego cywilizacje. Trafił na planetę, gdzie nie skończył tylko na badaniach lecz w los której się zaangażował. Reszta to barwna opowieść. LeGuin to potrafi i bezpiecznie sięgam po jej książki. Poziomem zbliżóna do "Czarnoksiężnika...".

niedziela, 15 marca 2009

Oleg Diwow - Najlepsza załoga Słonecznego



"Admira Raszyn z upodobaniem popija bimber, psycholog pokładowy Linda Stanfield dręczy wszystkich swoją obsesją seksualną, a na dnie basenu w sekcji rekreacyjnej, ktoś wymalował wielkiego członka. Czy taka załoga może stawić czoła zagrożeniu ze strony Obcych i intrygom polityków?"
Brzmi zachęcająco, autor słowiański - powinno być swojsko, możę odrobinkę filozoficznie, troszkę akcji. Powinno;( A co jest - nuda. Zdechłe i głupie dialogi, a akcji ni wząb. Dobrnąłem do połowy pierwszego tomu i oceniłem, że niewielkie są perspektywy na lepsze, a tłumacz Eugeniusz Dębski jest tylko tego gwarantem. Takie jak jego pisanie tak i tłumaczenie kojarzą mi się z szuraniem nogami po podłodze. Niby o niebie, lataniu a ciężko oderwać się od podłogi.

"Rozległa jak Star Trek, ironiczna jak Paragraf 22, mocna jak syberyjski spiryt oto Najlepsza załoga Słonecznego" - gówno prawda.

ps Nigdy nie mów nigdy, może kiedyś sięgnę po tą książkę. Może jeszcze nie dorosłem. Poszukałem opinii innych by mnie coś zatrzymało przy tej lekturze, bym dał jej szansę. Nie znalazłem jednak ani jednej recenzji pełnej euforii z przeczytania jej (nawet wśród tych z dopiskiem "Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie darmowego egzemplarza do recenzji";))) ). A jest tyle innych naprawdę wspaniałych książek.

Teatr Tv Jacek Głębski - Kuracja

Młody lekarz psychiatra ma pomysł by lepiej zrozumieć tych których leczy. Chce trafić do jednego ze szpitali jako pacjent. Wszystko ma się zakończyć po upływie trzech miesięcy wypisem "zdrowy". Takie są ustalenia z ordynatorem, jedynem który zna prawdę. Życie samo dokonuje weryfikacji planu. Widzi, że był to bardzo nietrafiony eksperyment, przerwanie go okazuje się jednak nie takie proste...
Troszkę ponad godzina dobrej gry aktorskiej - Bartłomiej Topa, Krzysztof Pieczyński, jąkający się Paweł Wilczak. Czy polecam? O tak, zdecydowanie!!!

Andrzej Pilipiuk - Norweski dziennik - tom 1 Ucieczka


"- Ech wy - westchnął szpieg. - I co ja mam teraz napisać w raporcie? Że mój podopieczny zeżarł kasetę magnetofonową z kompromitującymi go informacjami?"

Bardzo zbliżona do "Oka Jelenia". Nie można tego tłumaczyć, że to ten sam autor. A podróż bohaterów z Polski do Norwegi i w jednym i drugim przypadku odbywała się na zasadzie pstryk i są. To akurat tylko kropka na końcu zdania opisującego podobieństwa obu książek. Przez cały czas czytania miałem wrażenie, że to powieść kierowana do harcerzy. Bez specjalnej brutalności, młodzi bohaterowie, surowy styl życia i troszkę MacGywera. Pewnie w podobnym stylu pisany jest przez Philipiuka "Pan Samochodzik".
Przy okazji tej "recenzji" wspomnę o pewnym sposobie pompowania książek. Ponieważ należy utrzymać poziom jeśli chodzi o cenę wydaje się je coraz grubsze, czy to stosując rodzaj papieru czy zmniejszając ilość znaków na stronie. Od współczesnej literatury anglosaskiej nasi pisarze podłapali już nawet nie lanie wody, a wręcz zalewanie wodą. Kierując się tym kryterium możemy chyba być nawet wdzięczni autorowi, że "teleportował" bohaterów do miejsca docelowego. Chociaż zachodzi tu ciekawa zależność. Im dalsza podróż, dłuższa droga tym krótszy opis. Po tych wszelkich przygotowaniach i ostrzeżeniach co moze się dziac na granicy nawet nie spostrzegłem jak podróż się zakończyła. Podobnie wyglądała wyprawa pociągiem, powrót samolotem. Ile za to ciekawych wrażeń przyniosło 6 km na rowerze. A wspinaczka po klifach rozpisana co do spadającego kamyczka, kropelki potu, przygniecionego kwiatka. Nie przekreślam tej trylogii, bo nasz grafoman dyżurny pisze bardzo luźnym językiem i czasem trafiają się "perełki", a jeśli nic się nie zmieni to przegalopuję tylko po reszcie by poznać fabułę.

Znalazłem fragment, który wydał mi się znajomy;))))))
"- Zamaskowaną dziurę w ziemi. Wpadnie i zrobi sobie kuku.
- To nieetyczne.
- Więc przed wilczym dołem ustawimy tabliczkę ostrzegawczą. Będziesz miał swoją etykę.
- Przeczyta i nie wpadnie. Więc po co kopać?
- Napiszemy po polsku. Nie zrozumie ostrzeżenia i wpadnie, a my będziemy mieli czyste sumienia.
Jak się przekonałem Maciek zawsze miał genialne pomysły. I sumienie z gumy."

Za sprawą takich "klimatycznych" momentów "Norweski dziennik" choć nie jest rzadną rewelacją, to nie stał się też wielkią tragedią.

piątek, 13 marca 2009

Pejzaż z bohaterem (1970)

To co kryje się w polskim kinie pewnie jeszcze długo będzie zaskakiwać i co jakiś czas odkryję kolejną perełkę. Wiadomo czasy wymuszały na twórcach taką a nie inną tematykę, cenzura dopuszczała tylko "jedyną, słuszną" rację. To nie był dobry czas dla twórców. Chociaż... To może właśnie był czas najlepszy dla nich. Kasa na filmy była więc komercyjnością nie musieli się przejmować. A całe wieki zaborów nauczyły nas, Polaków omijać umysły cenzorskie. Nauczyły też nasze społeczeństwo jak czytać między wierszami, jak przesiewać co jest opakowaniem, a co zawartością.
"Pejzaż z bohaterem" zbudowany jest na wciąż jeszcze żywych wspomnieniach w społeczeństwie z II wojny światowej, na jej kultywowaniu (w czym miał się zapewne przyczynić również ten film). Nauczyciel historii przyjeżdża na prowincję po agresywnej postawie względem jednego z uczniów (syn jakiegoś dygnitarza). Tam trafia na zdecydowanie trudniejszą młodzież. Dopiero jak opowiada posłyszaną w pociągu bohaterską opowieść, a siebie osadza w jej centrum zyskuje autorytet.
"- W ostateczności nie stało się nic złego.
- Owszem ja stałem się złodziejem. I to dość szczególnym złodziejem. Wykupywałem dziesiątki książek by wykradać z nich wspomnienia i opowiadać jako swoje a ci co słuchali uwierzyli wreszcie, że mają przed sobą bohatera, prawdziwego bohatera."

Chciał uczyć młodzież, chciał posiadać autorytet dzięki swej wiedzy, nie chciał kłamać. Ale inni chcieli. Doszło do tego, że nawet blizna po uderzeniu w drzwi dopiero gdy stawała się pamiątką po szabli stawała się "prawdziwa".
W roli głównej wystąpił Gustaw Holoubek. Jego ciepły głos, jakże liryczny i kilka dość twardych, agresywnych zachowań tworzyło dziwny kontrast. Pokazywało jednak jak twarda i stanowcza jest postać którą odgrywał. Były też sceny mocno przerysowane, no ale widok "błaznującego" Holoubka i humorystyczne kwestie wypowiadane oto tak, jakby od niechcenia, jakby się nic nie wydarzyło. Magiczne aktorstwo. Inteligentne...

czwartek, 12 marca 2009

Boisko bezdomnych

Fabuła - główny bohater, były piłkarz ma problemy z alkoholem, zostawia go żona, nie ma gdzie mieszkać. Historia z życia jak każda inna każdego z bezdommnych. Ja jednak ten film oglądałem oczyma potencjalnego bohatera. Skąd mam mieć pewność, że mnie to nie dotyczy. Próbowałem znaleźć odpowiedź czy to życie czy wybór? Jak wielki niesie za sobą ciężar, a ile przynosi wolności. Czy istnieje droga "powrotna"? Na te pytania film nie odpowiada, przecież jest tylko opowieścią. Kochamy takie gdzie można się wzruszyć, takie gdzie prze chmury przebija się choćby promyk słońca. I ta właśnie taka jest.

My Blueberry Nights - Jagodowa miłość


"Klienci od lat zostawiają tu klucze. Zgłaszają się po nie po kilku dniach, czasami po kilku tygodniach.
- A co się z nimi dzieje przez większość czasu?
- Przez większość czasu leżą sobie w słoiku.
- Po co je trzymasz? Powinieneś je wyrzucić.
- Nie. Nie mógłbym.
- Dlaczego?
- Gdybym je wyrzucił, te drzwi zamknęłyby się na wieki."

Nie jest to komedia romantyczna lecz dramat. Samotność, nieszczęśliwa miłość, niespełnienie, niezrozumienie siebie i bliskich... Pragnienie szczęścia... To wyjątkowo delikatny film, więc i cierpienie zagrane jest cichutko, czasem tylko oczami. Tak też została dobrana obsada. Rachel Weisz odgrywa długi monolog (bez stopklatki), twarz kręcona z profilu. Gorycz młodej dziewczyny, która nie wie co dalej, która dotąd przegrywała ze swymi słabościami, która miała oparcie w mężu i który zginął w wypadku - jej wyjazd to jej śmierć. I przez tych kilka minut emocje zalewają ekran. Natalie Portman to o czarującym uśmiechu i rozbrajającym poczuciu humoru pokerzystka. Karty doprowadziły do tego, że nie potrafiła nawet zaufać własnemu ojcu w jego ostatniej godzinie.
Norah Jones nie tylko gra główną rolę, to jej piosenkami przeplatane są dialogi. Jako aktorka mnie nie powaliła. Ale muzyka. Chyba lubię ją teraz nawet bardziej niż Katie Malua. To właśnie do czegoś takiego pasują słowa Jima Morrisona z "When the music's over" (cytuję z pamięci więc mogą być nieścisłości) - "Kiedy kończy się muzyka pogaś światła, bo muzyka to twój jedyny przyjaciel do końca". Utwory Norah Jones nigdy nie będą przeszkadzać, narzucać się, czegoś wymuszać, próbować cię zmieniać. Będą jak przyjaciel - wtedy gdy będą potrzebne.
Chciałem jeszcze wspomnieć o tej formie realizacji filmów, którą tak bardzo lubię i o zasadzie, która po raz kolejny się sprawdziła. Im więcej twórca ma do przekazania tym potrzebuje mniejszego rozmachu, kilku aktorów i miejsca gdzie mogą usiąść, położyć się lub przespacerować.
"- A co z tymi?
- Te klucze należały do pewnego młodzieńca z Manchesteru.
- Miał plany i marzenia przebiegnięcia każdego maratonu w tym kraju.
- Zaczynając od Nowego Jorku. Zamierzał napisać dziennik o swoich przeżyciach, a skończył na prowadzeniu kawiarni. Dostał ją od Rosjanki, która kochała kolekcjonować klucze i oglądać zachody słońca. Niestety kochała zachody bardziej niż klucze i pewnego dnia zniknęła w jednym z nich.
- Dlaczego nie podążyłeś za nią?
- Kiedy byłem mały, mama powtarzała mi w parku, że jeśli się zgubię, mam pozostać w jednym miejscu, a ona mnie odnajdzie."


ps ostatnia scena to pocałunek. Wszak nadzieja zawsze umiera ostatnia, na szczęście ostatnia (czy to już gdzieś nie zostało napisane wcześniej?;) ).

środa, 11 marca 2009

Tajne przez poufne


Tylko dlatego, że mam do braci Coehn zaufanie przebrnąłem przez pierwsze pół godziny. Wiadomo, czasem potrzebne wprowadzenie, by potem akcja była zrozumiała. Są jednak takie filmy w których niewiele się dzieje od początku do końca. Ten do nich nie należy i dalej było już z górki, śmiesznie i pomysłowo. Porcja fajnego sytuacyjnego i słownego humoru. Taki jak lubię. Bez specjalnych wygłupów (oprócz B. Pitta, ale to była rola dla niego, znów grał pana Blacka tylko wtedy pod tym nazwiskiem kryła się śmierć, teraz idiota). Lubię grę Johna Malcovitcha, nie zawiół mnie i tym razem. To nie jest sympatyczny typ, ale kino takich również potrzebuje. Zresztą to kolejna rola gdzie ma naprawdę przerąbane. Bardziej miał tylko w "Być jak John Malcovitch". Oglądałem go jakieś osiem lat temu i do tej pory pamiętan go dość dokładnie. To był prosty, bez wielkiego rozmachu oparty na bardzo ciekawym pomyśle film (to biurowe półpiętro było kapitalne).
A ten - taki do obejrzenia, do pośmiania.

Ghost Town (2008)


"- Poznałem kobietę. Przedtem życie było piekłem. Ale teraz... jest milion razy gorzej, bo nie możemy być razem."
Banalne. Choć nie tym razem;(

Komedia romantyczna. W rolach głównych występują - dentysta, pani archeolog, duch - małżonek pani archeolog. Mąż zdradza żonę, ginie, staje się duchem i chodzi po mieście wśród innych sobie podobnych ghostów, które dopóki nie uregulują spraw na Ziemi miotają się szukając rozwiązania. Dentysta umarł na chwilę, ale to dało mu umiejętność ich widzenia. Pomagając im po, nie ma co ukrywać bardzo natrętnych namowach zakochuje się. Nic odkrywczego. Ale miłe. Filmy zza oceanu zawsze potrafią wlać w serce światełko nadziei. Dlatego przyjemnie się je ogląda. Niech takie zostaną. Taka ich rola.

Siergiej Łukjanienko i Władimir Wasiliew - Dzienny Patrol


"- Czyja to będzie córka? - zapytał nagle Anton. - Swietłany i ...
Haser popatrzył na niego z rozdrażnieniem.
- Czyja? Jeśłi nie będziesz tu stał jak kołek, gapiąc się na starego idiotę, tylko dogonisz swoją kobietę to twoja!"

Druga część opisów intryg Patroli podobała mi się o dziwo bardziej niż pierwsza. Przyzwyczaiłem się do filozoficznych dialogów autora, a nawet je polubiłem. Oczywiście fabularnie jest różnie. Opowieść, gdzie wiedźma Alicja zostaje uśmiercona jest jak do tej pory najlepszym ze wszystkich, które czytałem. Zresztą tym razem, każde opowiadanie kosztuje życie jakiegoś bohatera (niestety m.in. Tygryska;( ). No cóż życie jest bezwzględne nawet w Zmroku.
Jest jeden dość długi fragment... na tą chwilę... niespodziewany...
"To było coś nowego.
Było tak jakbyśmy się stali jednością, jakbym ja czuła jego pragnienia a on moje. (...)
Jakby znał mnie od lat i czytał niczym w otwartej księdze... Jego ręce odpowiadały na pragnienia mojego ciała, nim zdążyłam je poczuć, jego dłonie wiedziały, kiedy maja być czułe ...
(...)
Wszystko było tak jak trzeba.
Wszystko było tak jak nigdy przedtem."

poniedziałek, 9 marca 2009

Ostatnie zlecenie - Bangkok Dangerous (2008)


Płatny morderca, perfekcyjny w swej profesji dostaje zlecenie, które traktuje jako ostatnie. Po wykonaniu jego planuje wycofać się z branży. I jak to bywa w bajkach o takich gościach łamie swe zasady, okazuje się wrażliwym romantykiem (zakochuje się w niemej tajskiej aptekarce), a na końcu ... widząc swą niemoc popełnia samobójstwo. Którz inny mógł zagrać takiego typa jak nie Nicolas Cage. A mnie zwiódł troszkę taki ładny plakat (opakowanie osiągnęło swój cel;( ) i obejrzałem ten film.

Neil Gaiman - Rzeczy ulotne


Zbiór opowiadań jednego z moich (jak zresztą widać po opisach) ulubionych pisarzy jakoś mnie całościowo nie zachwycił. Gaiman każdą opowieść traktuje niczym swoje dziecko, jakoś trudno mi jednak poważnie traktować takie macierzyństwo gdy pociechy powstają "na zamówienie z poza rodziny";). A tak jest w znamienitej większości w tym przypadku. Mało tego jedna trzecia ze zbioru "M jak Magia" by jednak nie stała się "rzeczą ulotną" dostała swoją drugą szansę. O "Październiku w fotelu" wspominałem, już wtedy zrobił na mnie spore wrażenie estetyczne. Ale oczywiście bez przesady z tym grymaszeniem, jest kilka bardzo dobrych opowiadań. "Pamiątki i skarby" - super, to coś co klimatem łączyłem z "Nigdziebądź" ale Gaiman głównych bohaterów połączył z Cieniem z "Amerykańskich Bogów" i dał im możliwość wystąpienia w jeszcze jednym epizodzie ("Władca górskiej doliny" ale jak dla mnie nic specjalnego). Ciekawe, choć dość makabryczne były również "Arlekin i walentynki" i "Karmiący i karmieni".
Jednak zdecydowanie najlepsze jest "Jak myślisz, jakie to uczucie?". Niezwykle subtelne, ledwie cień niezwykłości, a zarazem sprośne do bólu -
"Nigdy nie byłem rzeźbiarzem, ale tej nocy coś nabrało kształtu pod moimi palcami: kanciaste dłonie i szyderczo uśmiechnięta głowa, karłowate skrzydła i powykręcane nogi. Stworzyłem go z mej żądzy, żalu nad samym sobą i nienawiści a potem ochrzciłem ostatnimi kroplami Johnny'ego Walkera Black Label i umieściłem na sercu - mego własnego gargulca, aby strzegł mnie przed pięknymi kobietami o piwnych oczach i przed tym, bym jeszcze kiedykolwiek coś poczuł."

ps A Błażej Dzikowski i "Wszystkie zwierzęta na poboczu autostrady" jest równie dobre (jak nie lepsze).

niedziela, 8 marca 2009

Georg Buchner - Woyzeck (Teatr Gombrowicza)


Jak już w jednym ze wczesniejszych wpisów stwierdziłem, nie lubię czytać o sztuce zanim jej sam nie skosztuję. To daje wolność, przeżywanie na żywo. Tym razem dominowało przewidywanie, wyczekiwanie co doprowadziło, że o mało bym nie przespał finału, a i tak nie jestem go pewien, a już napewno nie rozumiem.
Tyle wstępem. Odnośnie realizacji i gry aktorskiej. Scena mordu, kiedyś bym się doszukiwał gry cieni pewnie z jakiegoś orientalnego teatru. Teraz to czyste Sin City (jeszce tylko żeby nóż się zaświecił na czerwono;) ). I było kilka takich momentów, jakby uwspółcześniona comedia dell'arte. A aktorzy - Siastacz kreujący głównego bohatera, emanował spokojem, więc i czyn jego zamiast dokonany w afekcie stał się zwykłym morderstwem z premedytacją. Za to Marie, ucieleśnienie piekła zagrała bosko (ups tz. aktorka która ją grałą;) ). I drobna konkluzja - gdyby każdy dysponował tak nieograniczonym czasem wypowiedzi (to odnośnie kilku, chyba jednak zbędnych dłużyzn - ok miały swoje uzasadnienie, ale czy napewno były aż tak ważne?).
Teraz treść. Muszę oświadczyć, że trudno mi jest w tym przypadku pozostać obiektywnym. Zanim obejrzałem sztukę już miałem osąd - nieszczęsna ulotka z fabułą. Woyzek został zdradzony, zabija ukochaną, zostaje skazany na śmierć. Jeden zły czyn rodzi następne. Ale w każdym zachodzi możliwość niezależnego wyboru - zawsze można zostać "tym lepszym". Przedstawienie nam tego nie daje. A co dostajemy ze sceny? Woyzeck opiekuje się Marie i jej dzieckiem, łoży na ich utrzymanie (no właśnie, właściwie kupuje Marie bo ta nie ma specjalnie innej alternatywy by funkcjonować, a napewno tak jest jej wygodniej). Lecz dziewczyna pragnie czegoś więcej niż tylko "masz tu żołd", pragnie gasić gorączkę swych ust, swego serca. Woyzeck jest zbyt prosty by temu sprostać. Gdy nabiera pewności, że został zdradzony, oszukany (powtarzam - dopiero gdy nabiera pewności) zabija ją trzymając w ramionach (trzymając ją bardziej namiętnie niż kiedykolwiek).
I ten nieszczęsny finał. Nie rozumiem. Abstrachując, że mogła wystarczyć scena morderstwa jako zakończenie, to co działo się po niej nie miało potrzeby zaistnienia. Raptem pięć, dziesięć minut krótszy spektakl. Ale gdzie mi krytykować, teatralnemu niedoukowi.

To wszystko. Tak szybko na gorąco. Może z czasem coś dodam, coś zmienię;)

33 sceny z życia

Bardzo chciałem ten film obejrzeć. Czułem jednak ten sam lęk jak przed "Pasja" Gibsona. Bo jak oglądać śmierć i cały proces umierania, przyszpieszonego wytracania życia? Jak? W kinie z ustami pełnymi popcornu? Z drżącymi rękami z kolejnym papierosem (teraz ten wariant szczęśliwie odpada)? Z nabożnym skupieniem?
Noc będzie cicha i bezstronna, o nią oprę zaufanie. Play...
Memento mori, ale bez życia nie byłoby śmierci. Cierpienia wokół wiele, każdy z nas umrze a i większości pewnie pisane przeżycie śmierci bliskich;(. Wyłączyłem ten film w połowie. Natury gapia nie mam. A prosić o taką traumę nie będę, uganiać się za nią również.
To jest dobry film (oceniam na tyle ile obejrzałem). Pytanie dla kogo. Może dla tych co już to przeszli. Może dla fascynatów śmiercią. Może dla gapiów. Nie wiem. Napewno nie dla mnie. Jeszcze nie teraz.

sobota, 7 marca 2009

Maja Lidia Kossakowska - Ruda Sfora


"Na początku z białego oparu wyłoniły się psy. Pokraczne, okryte skudloną rudawą sierścią, o szerokich jak taran klatkach piersiowych, wysokich kłębach porosłych ostrą najeżoną szczecią i opadających nisko zadach zwieńczonych grubymi, łysymi biczami ogonów. Nierówne kłaki futra pokrywały tylko grzbiety i karki zwierzów. Boki, brzuch i łapy pozostałe gołe. Wydawały się pozbawione skóry. Czerwone kłęby mięśni i ścięgien drgały podczas biegu obrzydliwie obnażone. Sine żyły ..."

Oparcie opowieści na wierzeniach jakuckich to jak dla mnie bardzo silny argument do przeczytania tej książki. Przestaje być ona jedynie czytadłem gdyż mimochodem przemyca w stosunkowo uporządkowany sposób tamtejsze mity. Sama "bajka" ma dość prostą i standardową konstrukcję. Ktoś ma coś do zrobienia, po drodze zjednuje sobie przyjaciół, którzy dołączają do wyprawy. Razem przeżywają przygody. I żeby było tego mało nasz podstawowy bohater dowiaduje się, że od niego zależą losy świata. Na szczęście z tej samej książki dowiadujemy się kto to tulipak, urunchaj (prawda, że bardzo podobna nazwa gdzieś już śmigała po stronicach książki;) ) lub ołoncho. Bo kto zapamięta tak ważne w tej mitologii nazwy jak np. Chara Suorun - Czarnego Kruka, patrona wszystkich szamanów lub Arsana Duołaja - boga podziemnego świata;)

"Mleczne Jezioro leżało w tak pięknej okolicy, że nawet Ergis się ożywił. Łagodne stoki wzgórz u podnóży sinych od mgieł szczytów przeszyte były srebrnymi nićmi strumieni zasilających gładką, świetlistą taflę wody w dolinie. Zielony jedwab łąk znaczyły barwne cętki jaskrów i syberyjskiego mniszka. Łoziny kołysały się na brzegu, krzepkie niczym srebrne powrozy, pnie brzóz tworzyły naturalny, bielony płot. Kałuże solanki jaśniały w słońcu (...) w trzcinach białookie kaczki sprzeczały się ze stadem łysek..."

... pięknie i mogła by tak chyba bez końca;)

Butelki zwrotne - Vratné lahve (2007)


Czeskie kino po raz kolejny zrobiło na mnie wrażenie. Utrzymana w konwencji komedii opowieść o emerycie i jego rodzinie. Chce żyć, pracować, spotykać się z ludźmi. Zaprzestaje pracy nauczyciela. Zostaje gońcem a później pracuje w markecie jako przyjmujący butelki zwrotne. Banał. Czy aby na pewno. Pełen pokory i wewnętrznego ciepła mógłby być ideałem. Jednak jego seksualne pragnienia robią z niego "starego zbereźnika", robią z niego normalnego człowieka z jakimiś słabościami, które przecież każdy posiada.
Finałowa scena, gdy lecą balonem ze świadomością, że może się to zakończyć tragicznie była mi tak bliska. Przecież wcale nie musi być źle. Więc tymczasem rozkoszujmy się pięknym widokiem, wspomnieniami, łapmy chwile.

czwartek, 5 marca 2009

Joe Orton - Łup (Sopot scena kameralna)

Zdecydowanie lepiej iść na przedstawienie wiedząc jedynie, że będzie to teatr, balet, ukwiały lub opera, lub ... coś tam jeszcze innego. Zdecydowanie. Tak właśnie było tym razem. O "Woyzecku" juz czytałem i jeśli mnie czyms nie zaskoczy to mam już wyrobiony osąd odnośnie treści. Jedynym wyjątkiem są opinie lub recenzje nazwijmy to "bliskie". W oparciu o zaufanie do nich dużo ciekawiej oglądam sztuki. Znajduję punkty zaczepienia, wyczulam się na "niejasności", stają się bardziej intymne.
Trumna z nieboszczą. Widok nie miły zapowiada nielekką sztukę. Nikt nie błaznuje na scenie. Jednak dialogi swoją treścią nakręcają i stają się coraz zabawniejsze. Zaczyna do mnie docierać, że to jakaś kpina, że przylazłem na regularną komedię ... i tak było w istocie. I śmiałem się, i nie potrafiłem inaczej, choć często bawiło mnie coś co nie bawiło nikogo;( Taki brytyjski humor słowny. Bez zbędnej głupiej miny lub hasła "uwaga, a teraz będzie żart". A może to tylko coś co dało mi dziś rano kolejną porcję bajecznego nastroju.
I jeszce o grze aktorów. Bako wszystkim dobrze znany zagrał jak rutyniarz, dobrze, profesjonalnie. Może to jego rola powodowała, że był taki ważny. Liczę, że tak było w istocie bo musiałbym podejrzewać go o jakieś gwiazdorstwo. Dla mnie aktorsko postacią numer jeden był Syn, stworzono postać mocno zarysowaną, wręcz przerysowaną a to jest przecież podstawa stylistyki campowej.
Wartości, hm nie znalazłem nic specjalnego bo najwięcej stracił ten co chciał być uczciwy i praworządny. Campowa groteska;)
Czy polecam - "absolutely". Tak właśnie odpowiedział Benjamin Button na propozycję pięknej kobiety spędzenia wspólnej nocy pełnej seksu. Sprawdziłem znaczenie - m.in. oczywiście, zdecydowanie;)))

środa, 4 marca 2009

Max Payne


Zachęcony Babylon A.D. pomyślałem sobie, że to może też być całkiem fajny film. Dobrze zrobiony - trzeba przyznać, większość ujęć w dość modnym od jakiegoś czasu kolorze głębi morskiej. To daje taki mroczny efekt.
A byłbym zapomniał. Wybitnie orginalna fabuła. Policjantowi mordują rodzinę, więc szuka zabójców. Jak to często bywa w takich filmach są bardzo dobrymi znajomymi. Naprawdę bardzo orginalne, bardzo żeby nie napisać, że wręcz pionierskie. Gratuluję pomysłu i zazdroszczę optymizmu tym co dali kasę na ten film.
Końcowa ocena - toksyczny.

Frank Herbert - Diuna


O istnieniu tej książki przypomniały mi słowa "teraz czekam na taką ekranizację Diuny, jakiej doczekał się Władca Pierścieni". Pierwsza myśl "przecież Lynch ją zrobił", no tak a ja męczyłem się w trakcie jej oglądania. A książkę... kiedyś zacząłem;(
Pusta planeta, bez specjalnej fauny i flory, bez wybujałej urbanistyki. Nawet pomieszczenia w których coś się dzieje opisane są bardzo powierzchownie. Przy takim, dość specyficznym minimaliźmie łatwiej dostrzec co stanowi wartość książki. By zrobić z "Diuny" książkę akcji w konwencji sf można było ją skrócić o 80 procent. Więc co jest tak ważne? Ludzie, ich relacje, zachowania, ideały - to jest to co zrobiło z niej wielkie epickie dzieło.
" ... otworzył lśniące od łez oczy i spojrzał na nią." - pewnie podobny cytat można znaleźć w wielu książkach, usłyszeć na wielu filmach. Jak często jednak zdarza nam się przeczytać go mając "lśniące od łez oczy". A jak nie przystanąć przy takim fragmencie
"Zrobiłam to, moja mała biedna, nie ukształtowana, droga, maleńka córeczko. Przywiodłam cię na ten świat, wystawiając twą świadomość, zupełnie bezbronną na jego wielorakość.
Mikroskopijna fala poczucia bezpieczeństwa i miłości była odpowiedzią drobiny, niczym odbicie tego, co w nią przelała."


ps Zdecydowanie sięgnę po następne części "Diuny". Przecież także chcę być świadkiem deszczu na Arrakis;)

wtorek, 3 marca 2009

Romuald Pawlak - Czarem i smokiem


To nie nastrój by opisywać tę książkę, ale tak - była bekowa. W niektórych momentach płakałem ze śmiechu (a ci co mnie znaja wiedzą, że nie jest częste).
Oto jeden z zaznaczonych fargmentów (musiałem po pewnym czasie zrezygnować z zakreślania, bo bym pół książki pogryzmolił;) ).
"(...) Każdego roku była to doskonała okazja, aby także arystokracja wykazała się szlachetnym porywem serc. Najpierw więc cesarzowa głaskała dzieci i wręczała im prezenty, a później na ręce Joanny arystokraci wręczali cenne kosztownośi czy sakiewki z pieniędzmi, okraszając je płomiennymi przemówieniami. Ceremonia była pompatyczna, ale robiła wrażenie. Nikt nie mógł pomyśleć, że imperium źle traktuje swych poddanych.
Baron f'Duban, który był jednym z ostatnich w szeregach ofiarodawców, postanowił zabłysnąć szlachetną lapidarnością. Gdy więc przyklęknął przed królową wręczył tłustą sakiewkę i rzekł głośno: Daję pieniądze na dzieci.
A właściwie ... to chciał tak powiedzieć. Bo w istocie ze zdenerwowania przejęzyczył się i stwierdził: Doję pieniądze z dzieci.
Zapadła konsternacja, którą przerwała dopiero Joanna. Tłumiąc straszliwy chichot odparła krótko: Przyjmuję twój niezwykły dur baranie, i kiwnęła na następnego darczyńcę.
Odtąd f'Didura za plecami nazywano wyłącznie Dojnikiem. I nikt nie traktował go serio."

Babylon A.D.


Na wczorajszą noc przygotowałem sobie "Jagodową miłość", jednak ... plany musiały ulec zmianie, potrzebowałem czegoś co zagłuszy me myśli. Jakiejś rozpierduchy, która utrzyma mnie przy ekranie. I "Babylon A.D." to był naprawdę niezły film. Oczywiście Van Diesel - więc mięśnie w ruchu, ale realizacja ze sporym rozmachem. Apokaliptyczna wizja świata w przyszłości. Podróż od Kazahstanu do Nowego Jorku przez Władywostok i Alaskę by dostarczyć dziewczynę, która... (tego zdradzać nie powinienem, bo dopiero na końcu filmu dowiadujemy się kim jest). Wizualnie naprawdę super, choć fabuła generalnie nędzna.

poniedziałek, 2 marca 2009

żart !?!?!?;((( koniec świata
a Frodo powiedział do Sama
"cieszę się, że jesteś ze mną w tej ostatniej godzinie świata"
a tu nic cisza, nawet krzyk jest tylko jego karykaturą

byle nie ześwirować

niedziela, 1 marca 2009

Z PRZESZŁOŚCI Thomas Harris - Czerwony Smok


Dokładnie pamiętam wrażenia z czytania tej książki. Wszystko było dla mnie w niej zupełnie nowe. Nie mogłem się oderwać. Nie potrafiłem niczego przewidzieć, nie chciałem, nie starałem się. Po prostu czytałem, ... dopóki nie skończyłem. I zapamiętałem nazwisko autora, łaziłem po księgarniach i znalazłem "Czarną niedzielę". Ale to już zupełnie inne wspomnienie. Może kiedyś napiszę i streszczę treść. O czym jest "Czerwony Smok"?;))) Jest doktor Hannibal Lecter. W tle, gdyż tam jest jego miejsce, wtedy jest bezpieczniej (???).

ps tyle o treści by nie popsuć wrażeń z czytania; a jeśli ktoś nie chce przeczytać to kilka zdań streszczenia i tak nie mają znaczenia; dla mnie to kanon literatury rozrywkowej (o ile takowa istnieje)

Ciekawy przypadek Benjamina Buttona


Hollywood potrafi czarować obrazem. Tę umiejętność opanowało do perfekcji. Tak jest i tym razem. Tak naprawdę jest to jednak "tylko" piękna opowieść o miłości. Czy jakich wiele, czy jakich niewiele, bez znaczenia. Widzę w tym jednak drobne oszustwo. Był pomysł jak by to wyglądało gdyby... Do tego pomysłu dobudowano resztę i już. Więc jeśli ktoś szuka przesłania, podtekstów lub mądrości głęboko ukrytych znajdzie sztampę. Tak, pobudził mnie do refleksji, do zastanowienia - to dużo, to stanowi wartość filmu. Pokazał ludzi dobrych, ciepłych. Lubimy to oglądać, bo jest tego coraz mniej w rzeczywistości;( Czy jednak główny bohater to taki wspaniały człowiek. To jego opowieść, o nim, nikomu nie wyrządził krzywdy, nikt mu też wiele nie zawdzięcza. Tak po prostu sobie przeżył życie (z głównym przesłaniem wolnego człowieka - kosztem pozostawienia jednak rodziny) tylko cieleśnie od końca, i już.
Choć bardzo się starałem oglądać mając na maksa podkręcone emocje, czasem przebijało się logiczne myślenie, wtedy wszystko się waliło, wtedy konstrukcja filmu się waliła na łęb na szyję, wtedy niektóre dialogi traciły sens.

Zapamiętałęm jedną cudowną scenę kiedy córka czyta "To była najpiękniejsza kobieta jaką ujrzałem" "Piękna" słyszy słaby głos konającej matki, "Najpiękniejsza" powtarza zdecydowanie i tak zupełnie swobodnie córka. Kompletny banał, ale fantastycznie zagrany.