niedziela, 30 listopada 2008

Andrzej Pilipiuk - Wieszać każdy może

"bo ile można słuchać brzęku flaszek i pijackich piosenek tych starych pokemonów"
"... przeszedł na międzynarodowe bimbrownicze esperanto..."
lub bardzo dla autor charakterystyczny
"Miałem kiedyś kumpla, uczciwy Żyd z dziada pradziada,a hitlerowcy uznali, że jest Ormianinem i rozstrzelali biedaka"
to z "Pola trzcin" (a przecież tego jest tam multum)

A puenta w opowiadaniu "Wykład" rozwaliła mnie doszczętnie. Rewelka!!!

a jakaś wredota nasłała Wieśmina żeby pozamiatał i .. stało się;(

Jestem

Jeśli zabieg manipulacji tytułem w trakcie filmu był celowy to zrobili to genialnie. Pewności jednak nie mam, bo końcowe "Jestem" było jednak sztampowe, takie klasyczne, klasyczne dla polskiego kina. Choć było "pogodzone", a takie właśnie być powinno, to przez resztę filmu bohater krzyczał do matki "jestem" i błagał o uczucie. O tym jednak jakby świadomie zapomniano podczas realizacji. Reszta świata w kategorii "bez łaski, nic od nikogo nie chcę za darmo" - bunt, nie raczej obrona.
Uczucie dwojga dzieci zakrapiane miłością mocno odrealnia film (siedmioletnia alkoholiczka z bardzo bogatej rodziny), a ktoś kto pisał ich dialogi nie zniżył sie do tego poziomu.
Zupełnie abstrakcyjną była dla mnie scena z próbą samobójstwa (wszystkiemu winna pozytywka;)) ). Po obejrzeniu rodzi się pustka wokoło. Mijam kogoś na ulicy nieświadomy tego co tkwi w jego głowie, kogoś komu mogą kołatać się podobne myśli, koszmar.
Film nakręcony w odcieniu sepii, tłumi kolory - w życiu głównego bohatera one nie wystęują, nie ma różowej przyszłości, nie ma błękitu nieba, trawa po której chodzi się nie zieleni.
... i jeszcze Michael Nyman ze swoją muzyką, ze swymi smyczkami...

Ostatnia Minzy

Fajna bajka. O wiele bardziej mnie wkręciła niż "Kroniki mutantów" czy nowy Bond. Nie głupie jest rónież finalne przesłanie, by ludzie nie zatracili swego człowieczeństwa. Jednak w skali do 10 to tylko 6.

sobota, 29 listopada 2008

Andrzej Pilipiuk - Oko Jelenia, Srebrna Łania z Visby

Jeśli były jakieś potworności, których Helena nie przeżyła w pierwszej części to w drugiej zebrała resztę do kompletu (łącznie z nieprzeżyciem;) )
Odnośnie autora dwie refleksje
1. spoko gość z "ciemnogrodu", nie jakiś tam europejczyk
2. posiadaną wiedzę o czasach minionych wplata w powieść s-f, bardzo interesujący sposób nauki historii - na mnie działa

piątek, 28 listopada 2008

Kroniki mutantów

Spojrzałem na okładkę - jeśłi to nie x-meni to może być fajne. Najpierw wprowadzenie. Deczko głupawe, ale co tam;) Potem sceny, które mnie zachęciły i które odkryły rąbka stylistyki proponowanej na rok 2707. Nie wiedziecz czemu pierwsze skojarzenie to "miasto zaginionych dzieci". Jest dobrze - pomyślałem. Rozsiadam się wygodniej ... i wchodzą mutanty i wszystko psują. Myślę sobie - są w tytule, trzeba dać im "szansę". Po kilkunastu minutach widzę scenę jak dwoje ludzi odgrywa epizod. Prowadzeni niczym osoby, które mają coś znaczyć w tym filmie. Błąd. Jedna ginie. Ale druga..., eh rozwiązanie tak banalnie proste - reżyser chciał pokazać katastrofę pojazdów powietrznych. W końcu dotarło do mnie, że oglądam komiks. Wszystko stało się oczywiste. Wszelkie naciągania stały się dozwolone, a coraz większa abstrakcyjność akceptowalna. Zero emocji, zero przesłania, klasyczny pustak, ale miłośnicy komiksów naprawdę powinni sie cieszyć - to dla nich (dla mnie troszkę też;) )

niedziela, 23 listopada 2008

Andrzej Pilipiuk - 2586 kroków

Zbiór opowiadań. Miejsca rozgrywania akcji jak to u niego. Fajne i zamiast zbędnych wywodów ...
"Spora część scen batalistycznych zmontowana została brawurowo z polskich kronik wojennych, tylko na burtach czołgów oznaczenia zmieniono na pierwotne - niemieckie. Musieli się namęczyć, żeby tak klatka po klatce wklejać to , co trzeba... Fabułka była głupia i mdła, choć pomysł niczego sobie. (...) Na południu Francji, w obozie dla uchodźców, formowana jest niemiecka armia. Czterej dzielni wehrmachtowcy i ich szalenie inteligentny owczarek alzacki Scharik..."
a może jeszcze...
"Tydzień później odebrałem jeszcze kartę bankomatową z paskiem magnetycznym, co ucieszyło mnie bardzo, bo toaleta szeregowych pracowników jest w naszej bazie strasznie zdewastowana, a tę dla kierownictwa zabezpieczono nowymi drzwiami z czytnikiem kart. Moja okazała się wybrakowana - bo jakoś ich nie otwierała. Próbowałem ją wymienić na inną, co jednak nie pomogło, bo nowa też nie otwierała. Już to nasunęło mi pewne niesprecyzowane jeszcze podejrzenia..."
Tak, lubię taki luzik literacki.

Cóż warte jest życie bez odrobiny namiętności...

... przekonała się nawet Śmierć w filmie "Joe Black". Cóż warta jest "gra" aktorska bez cienia pasji można się przekonać skupiając na roli Brada Pitta. To jego "wylosowano" jako Mr. Death. Dotąd myślałem, że ideałem takiego "pustaka" jest Hugh Grant, ale ten jednak stara się maskować swoje "co ja robię tu" i potrafi "rozbroić". A Pitt zrobił ze Śmierci choć nie zabawnego to jednak niedorozwiniętego narcyza (każde lustro moje) o kroku zombie (czyżby błysk inteligencji rozwinął fantazję skojarzeń?). Film z Hollywood więc i fabuła, i przesłanie, i zakończenie to sztuczna gra emocji na widzu z kilkoma mądrymi sentencjami "Kto nigdy nie kochał ten nigdy nie żył" i "kto nigdy nie próbował ten napewno nie żył" (chyba tłumacz się lekko nie popisał;) ).
Na swoimi normalnie wysokim poziomie zagrał za to Anthony Hopkins. Wg mnie wizualnie pasował do przydzielonej roli idealnie, mentalnie napewno nie. Postrzegam go jako skromnego człowieka o pewnej jednak pokorze, a przyszło mu zagrać ociekającego przepychem szefa korporacji medialnej. Tym większa chwała, że udźwignął zadanie. A jego reakcje, wypowiadane kwestie pobudzają do refleksji (przemycił odrobinę samego siebie).
Czy warto obejrzeć - film o życiu, jego sensie, miłości, jako darze i nieuchronności. Choć trwa trzy godziny, zawiera sporo absurdu ja obejrzałem.

sobota, 15 listopada 2008

Zachowuj się jak porządny trup

Z trupiego savoir vivre
* Nie rozkładaj się
* Nie graj w kości
* Pomocne kontakty: nekromanta, nekrofil, nekrolog
* Na plamy opadowe - najlepszy trupnik
* Urna to zły wybór - palenie uszkadza nasienie.

Książe Kaspian

Były przymiarki by obejrzeć go w kinie, były pozytywne relacje ( ;))) ). Kopia w domu czas najwyższy by się zrelaksować przy ekranizacji (książka czytana całe lata wstecz, pozostawiła jedynie wspomnienie, że była fajna). C.S. Lewis, że był przyjacielem Tolkiena to wiemy, lekko się inspirowali, napewno. Czy zobowiązywało to jednak twórców filmu by kręcić go podobnie do Władcy pierścieni. W scenach batalistycznych - muzyka, najazdy kamer pod postacie, ruch mający ukazać potęgę armi - identycznie, po co???. I postać strzelającej z łuku Łucji w puszczy - jak bliskie skojarzenie z Legolasem. Realizacja super, emocji zero.

M. Grechuta - Ważne są tylko te dni

"ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy
ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy..."
- kiedy myślalem, że jest za późno to nagranie otwierało przede mną wielkie wrota przyszłości i ... wiedziałem, że kolejny raz się mylę. Zresztą u Grechuty znajdowałem często to co na daną chwilę pomagało, czasem ratowało związek, czasem wyładowywało emocje a czasem je ładowało;))), lecz zawsze uzupełniało optymizm. Po wielokroć estetyka oparta na prostych, wiejskich ludziach, ich mozolnej pracy deklasowała przebojowe opowieści współczesnego polskiego kina, gdzie wszystko tonie w korporacyjnym luksusie;))).

czwartek, 13 listopada 2008

Corsica

Który to już raz w domu lub w samochodzie słucham naprzemian w wykonaniu Petru Guelfucci lub Horodia & Thievos Hristos. Nie interesuje mnie język w jakim jest wykonywane to nagranie, obojętne która wersja zawiera fortepian, a która gitarę, w której są jakie smyczki. Niczym zahipnotyzowany poddaję się urokowi Corsicy.
I jeszcze ten chór - tak subtelnie manifestuje potęgę tej pieśni.

Dziwi mnie tylko, że nie wiem skąd się ten utwór wziął. Czy to może z jakiegoś filmu? Ale na co mi ta wiedza gdy czuję jak wyrywa serce, jak chwyta za gardło by dusić ... z każdym przesłuchaniem coraz mocniej ... i nie pozostaje nic innego tylko uśmiechnąć się w wyrazie aprobaty;)))

Suskind - Pachnidło

Właściwie to jedna z najlepszych książek jakie w życiu przeczytałem.

"Nie zależało mu na tym, aby zrobić pieniądze na swym kunszcie, nie chciał nawet żyć ze swej sztuki, jeżeli da się żyć inaczej. Chciał tylko jednego - uzewnętrznić swoje wnętrze, gdyż uważał, że kryją się tam skarby wspanialsze nad wszystko, co ów zewnętrzny świat miał do zaoferowania".

Pozostaje tylko zaprosić na estetyczną ucztę i tak jak wysusamy z kosteczek ich aromat aż do wyjałowienia, jak oblizujemy talerz po przepysznym sosie dając odetchnąć zmywakowi, jak smakujemy dostojne wino drobniuteńkimi łyczkami tak powinniśmy delektować się zdanie po zdaniu. A wtedy każdy zapach, którego zapragniemy poznać bliżej nabierze swoiście materialnej postaci i zagości choć przelotnie w naszej wyobraźni.

ps
Może ostatnie sceny książki rozdmuchały delikatnie czar, a może to tylko mój nie najlepszy nastrój w trakcie czytania zakończenia.

wtorek, 11 listopada 2008

Dziewczyna z perłą

Zgodnie ze swym nawykiem choć kilka kadrów na dobranoc. Grubo po drugiej więc włączyłem coś co miało gwarantować nudę i szybki sen. Akurat. Oczu nie mogłem zamknąć, ulegając hipnotycznej mocy. Spokojna muzyka i leniwie poruszający się obraz. Genialnie zminimalizowane dialogi. Tam gdzie można było obejść się bez słów tam ich nie było. Bez powitań, prostych odpowiedzi, rozbudowanych awantur, szumnych deklaracji, zaimków, przyimków. Niezbędne minimum jako uzupełnienie. No właśnie. Całą resztą są emocje. Jaką resztą?! To właśnie resztą jest obraz, słowo, muzyka. By zachować proporcje - główne role grają twarze. To za pomocą grymasu, odwróconego wzroku odgrywane są kłótnie. Uśmiech wyznaje miłość, a lubierzne spojrzenie zdradza cały perfidny plan uwiedzenia. I jeszcze zagryzane wargi, i to rozkojarzenie w momencie niebezpiecznej bliskości.

ps jak dobrze po tej bondowskiej kaszanie wybrać się na spotkanie ze sztuką

poniedziałek, 10 listopada 2008

007 Quantum of Solace

Na przemoc nie da rady. Odpowiednia ilość kasy gwarantuje odpowiednią jakość efektów. Znów te pościgi. Najpierw niszczą Astona Martina - chyba jedyne materialne me marzenie. Do tego w bondach przywykłem (choć wciąż tego nie akceptuję;) ). Potem Yamakashi-Bond, są wodne ekscesy - tu kompletna porażka (dwadzieścia lat wstecz robili z większą finezją). Fabuła w końcu dorównała mistrzowi Flemingowi. Nędza jak jego książki.
Chciałem po kolei, ale zbyt świeżo po filmie i mam lekki chaos. Już sama czołówka nie wróżyła nic dobrego. Gdzie bondowska muzyka tak starannie dobierana, by przetrwać całe dekady?
Kto ukradł Bondowi specyficzny i bardzo wyrafinowany humor. Jeden jedyny dowcip!!!!! Jeden!!!!
"- Co wiadomo w sprawie pana(...) pyta M.
- Utknęła w matwym punkcie - odpowiada Bond"
I po chwili słychać "Bond go zabił" - czy nie lepiej oprócz wersji dla niesłyszących dodać wersję dla bałwanów. Masakra.
A gdzie się podziały dziewczyny tak chętnie lądujące w sypialni Jamesa uginając się pod jego urokiem. No tak, brak uroku to i dziewcze tylko martwe (i to całe po czubek głowy w ropie). Seksu nie będzie;)) Masakry ciąg dalszy. Gdzie Money-Penny i subtelny fz nią flirt, gdzie zastępca Q i nowe gadżety szpiegowskie. Wciąż nie mogę przyzwyczaić się, że M to kontynuacja Margareth Tacher a tu tragedii ciąg dalszy. Już tylko krok by zmieniać samego Jamesa, najpierw nazwisko na np Blond, potem może jego orientację na tą bardziej "oświeconą". Obdarli z wszystkiego co miało ten smaczek, co tworzyło "kult". Jeszcze nie raz zatęsknię za urokiem Diamonds are forever lub choćby Die another Day (pewnie nie ja jeden;( ).
A mogłem zamiast tego obejrzeć "33 sceny z życia", ale mi się efektów zachciało:)

ps i jakiś pedalski drink (tylko parasolki zapomnieli dodać) zamiast martini wstrząśniętego, nie mieszanego. No dobra starczy tego (nie)dobrego, bo Bond się zrobił ostatnio dość mściwy;)))

84 Charing Cross Road

"Nie przyjedzie" - na te słowa nie tylko jego serce mocniej zabiło. Miłośc do literatury. Jaki spokój, jak mały natłok informacji, każda ważna. Inny świat. Niezmienne tylko relacje międzyludzkie. I to wspólne zamiłowanie, tak diametralnie odmiennie realizowana ta sama pasja. I czy to była tylko przyjaźń? Po co więc W.B.Yeats i jego "Poeta pragnie szaty niebios"

"Gdybym miał niebios wyszywaną szate
Z nici złotego i srebrnego światła,
Ciemną i bladą, i błękitną szatę
Ze światła, mroku, półmroku, półświatła,
Rozpostarłbym ci tę szatę pod stopy,
Lecz biedny jestem: me skarby -- w marzeniach,
Więc ci rzuciłem marzenia pod stopy;
Stąpaj ostrożnie, stąpasz po marzeniach."

"Nie przyjedzie" a w uszach ogłuszający krzyk tęsknoty.

Lepszym zakończeniem jest gdy przyjeżdza i słyszy od żony "Tyle lat byłam o pania zazdrosna". Niestety;( O jego śmierci otrzymuje listownie informacje. A i ton jak na Irlandkę "nie przeczę, czasem byłam o Panią zazdrosna". Więc gdy w końcu dociera do Londynui wchodzi do pustego antykwariatu widać jej rozpromieniony uśmiech i słychać "Witaj Henry". Skąd więc ta radość, spełnienie gdy wokół pustka. Czy naprawdę to tylko miłość do myśli utrwalonych na wieki?

niedziela, 9 listopada 2008

Andrzej Pilipiuk - Oko Jelenia, Droga do Nidaros

Bardzo podobały mi się kombinacje jak wykorzystać swą wiedzę kilka stuleci wstecz. Może są efektem jego marzeń "gdybym miał wehikuł czasu". Jeśli nie to i tak musiało wymyślanie tego sprawiać niezłą radochę. To fajnie wkręcało, momentami sam zacząłem się zastanawiać co ja bym tam robił - napewno nie parasole;)))
Hm, Heleny nie oszczędzał, i ... tylko chyba jakiś cud uchronił nas przed detalami (ale wyczuwało się tą chęć, oj wyczuwało panie Pilipiuk - pewnie w domu jest wersja autorska skwapliwie ukrywana nie tylko przed czytelnikami). Ale to SM, które zostało umieszczone i tak było zbyteczne. Tak czy siak ograniczenie wiekowe niezbędne;).
To tylko opowieść wymyślona przez kogoś. Nie miałbym żadnej przyjemności gdybym nie marzł z bohaterami, nie martwił się o jedzenie na najbliższy dzień, nie denerwował się brudem wokół... Więc pewna nielogiczność mnie wybiła. Religia. Oni wierzący, ja również. A tu jakiś kosmita ich wskrzesza. Nie wiem czy zachowałbym się w wierze, oni tak bezdylematowo łykali wszysko, byle do przodu, byle do celu. Zresztą nieważne.