niedziela, 30 listopada 2008

Jestem

Jeśli zabieg manipulacji tytułem w trakcie filmu był celowy to zrobili to genialnie. Pewności jednak nie mam, bo końcowe "Jestem" było jednak sztampowe, takie klasyczne, klasyczne dla polskiego kina. Choć było "pogodzone", a takie właśnie być powinno, to przez resztę filmu bohater krzyczał do matki "jestem" i błagał o uczucie. O tym jednak jakby świadomie zapomniano podczas realizacji. Reszta świata w kategorii "bez łaski, nic od nikogo nie chcę za darmo" - bunt, nie raczej obrona.
Uczucie dwojga dzieci zakrapiane miłością mocno odrealnia film (siedmioletnia alkoholiczka z bardzo bogatej rodziny), a ktoś kto pisał ich dialogi nie zniżył sie do tego poziomu.
Zupełnie abstrakcyjną była dla mnie scena z próbą samobójstwa (wszystkiemu winna pozytywka;)) ). Po obejrzeniu rodzi się pustka wokoło. Mijam kogoś na ulicy nieświadomy tego co tkwi w jego głowie, kogoś komu mogą kołatać się podobne myśli, koszmar.
Film nakręcony w odcieniu sepii, tłumi kolory - w życiu głównego bohatera one nie wystęują, nie ma różowej przyszłości, nie ma błękitu nieba, trawa po której chodzi się nie zieleni.
... i jeszcze Michael Nyman ze swoją muzyką, ze swymi smyczkami...

Brak komentarzy: