poniedziałek, 10 listopada 2008

007 Quantum of Solace

Na przemoc nie da rady. Odpowiednia ilość kasy gwarantuje odpowiednią jakość efektów. Znów te pościgi. Najpierw niszczą Astona Martina - chyba jedyne materialne me marzenie. Do tego w bondach przywykłem (choć wciąż tego nie akceptuję;) ). Potem Yamakashi-Bond, są wodne ekscesy - tu kompletna porażka (dwadzieścia lat wstecz robili z większą finezją). Fabuła w końcu dorównała mistrzowi Flemingowi. Nędza jak jego książki.
Chciałem po kolei, ale zbyt świeżo po filmie i mam lekki chaos. Już sama czołówka nie wróżyła nic dobrego. Gdzie bondowska muzyka tak starannie dobierana, by przetrwać całe dekady?
Kto ukradł Bondowi specyficzny i bardzo wyrafinowany humor. Jeden jedyny dowcip!!!!! Jeden!!!!
"- Co wiadomo w sprawie pana(...) pyta M.
- Utknęła w matwym punkcie - odpowiada Bond"
I po chwili słychać "Bond go zabił" - czy nie lepiej oprócz wersji dla niesłyszących dodać wersję dla bałwanów. Masakra.
A gdzie się podziały dziewczyny tak chętnie lądujące w sypialni Jamesa uginając się pod jego urokiem. No tak, brak uroku to i dziewcze tylko martwe (i to całe po czubek głowy w ropie). Seksu nie będzie;)) Masakry ciąg dalszy. Gdzie Money-Penny i subtelny fz nią flirt, gdzie zastępca Q i nowe gadżety szpiegowskie. Wciąż nie mogę przyzwyczaić się, że M to kontynuacja Margareth Tacher a tu tragedii ciąg dalszy. Już tylko krok by zmieniać samego Jamesa, najpierw nazwisko na np Blond, potem może jego orientację na tą bardziej "oświeconą". Obdarli z wszystkiego co miało ten smaczek, co tworzyło "kult". Jeszcze nie raz zatęsknię za urokiem Diamonds are forever lub choćby Die another Day (pewnie nie ja jeden;( ).
A mogłem zamiast tego obejrzeć "33 sceny z życia", ale mi się efektów zachciało:)

ps i jakiś pedalski drink (tylko parasolki zapomnieli dodać) zamiast martini wstrząśniętego, nie mieszanego. No dobra starczy tego (nie)dobrego, bo Bond się zrobił ostatnio dość mściwy;)))

1 komentarz:

M pisze...

Eh , te męskie marzenia ;)))