niedziela, 31 maja 2009

Paulo Coelho - Alchemik


Czytając książki Coehlo czuję rozterkę. Z jednej strony coś co dawno uznałem za kłamstwo, z drugiej jednak trudno oprzeć się uczuciu przyjemności z dotknięcia wyciągniętej do nas przyjaźnie ciepłej dłoni. I pewnie tak pozostanie. Magia, jej symbolika, wersja ezoteryczna książki umieszczona poniżej fabuły zawsze była dla mnie jak magnes. Styl pisarski powoduje wtórność, "prawdy" mądre i zupełnie bzdurne, oczywiste i te niepoddające się weryfikacji, ale brzmiące pięknie. Wszystko jednak zawieszone w poetyckiej formie, takie ciepłe, takie pozytywne. Już miałem podjętą decyzję, że to ostatnia książka jaką przeczytam tego autora. Tak jednak nie będzie.

sobota, 30 maja 2009

Isaac Asimov - Fundacja i Imperium

Druga część losów Fundacji. Kolejny kryzys, bardzo poważny. Wojan z Imperium. Kończy się zwycięstwem i wydaje się, że wszystko jest już dobrze. To tylko iluzja. Prawdziwym powodem kryzysu jest mutant Muł. To on podbija Galaktykę. Fundacja legła, teraz cała nadzieja w Drugiej Fundacji.
Książkowo odrobinkę słabsza od pierwszej części, ale może dlatego, że i świat i realia nie są już nowością (chociaż trójwymiarowe komiksy to jest jakiś pomysł;) ).

Zmierzch - Twilight (2008)


Hallmarkowy gotycki romans dla nastolatek. Jak dla mnie jedynie do obejrzenia, ale skąd ja mam wiedzieć jak wygląda naprawdę emocjonalny świat młodych dziewcząt. Mogłem więc wiele nie zrozumieć, wiele przeoczyć. Samo zakochanie się dwójki "młodych" to ograne i mało oryginalne. Jednak ta konfiguracja człowiek i wampir daje coś świeżego, chociaż te z kłami znów powróciły do łask i są wybitnie eksploatowane;). Tak ale "te z kłami" są tu tak amerykańskie jak u Christophera Moore'a w jego świrniętym "Love Story". Bardziej jak w serialu "Sommerville" niż takie jak naprawdę. Przecież nawet dziecko wie, że postać wampira nie odbija się w lustrach, że nie mogą wychodzić na światło dzienne, że mają kły, że śpią w trumnach, zamieniają się w nietoperze. Te w "Zmierzchu" skonstruowano by bardzo wygodnie móc się nimi posługiwać jako postaciami, są więc wampirami jedynie z nazwy i nieśmiertelności, pozbawione wszystkich tak charakterystycznych cech (ba, niektóre to prawie wegetarianie). Czekam niecierpliwie na interwencję Drakuli, Nosferatu, Bela Lugosi lub Beksińskiego, przecież tej profanacji zostawić tak nie można. O takich to nawet "nieustraszeni pogromcy wampirów" mogli by się potknąć i nie rozpoznać. Nawet Blade, wieczny łowca by ich nie zabił.
Hm... , może o to chodzi, może to ewolucja, Ale na nieśmiertelnych?

A w tle, by było odrobinkę mroczno, czasem słowa o sensie życia i śmierci.

ps powinienem napisać, że kolejny raz film wyprzedził książkę, ale nie tym razem; tej powieści nie małem w swych planach czytelniczych (i nic się nie zmieniło)

Pernilla Stalfelt - Mała książka o kupie


Krótko, zwięźle i na temat. Jeśli odrzucimy zniesmaczenie (może to niefortunne określenie;) ) tematem - będzie dobrze. To książeczka dla dzieci. Gdybym nim był na pewno chciałbym by ktoś mi to poczytał. Gdyby taka książeczka była dostępna jak moja córeczka była na tyle duża, że sama prosiła, by jej czytać, a na tyle mała, że jeszcze nie potrafiła była by zapewne jedną z jej ulubionych. Mnie, starego konia swoją prostotą rozbawiła. Nie przeczę, że to dość płytki humor, ale skaczące drobnoustroje i skandujące "My chcemy kupę!!!"... I pomyśleć, że to wydano pod patronatem magazynu "Dziecko" i babyonline.pl

ps Niektóre żarty są "jak o murzynie co jadł banana drugi raz", ale co tam, też śmieszne.

piątek, 29 maja 2009

Underworld: Bunt Lykanów - Underworld: Rise of the Lycans (2009)


Inna od poprzednich części, bardziej jak BloodRayne. Estetyka taka jaką bardzo lubię. Mrocznie i romantycznie. Klimatycznie blisko ideałowi. Fabularnie banał. Efekty toporne. Trupy padały jak drewniane kukły. Bardziej plastyczne postacie można zobaczyń nawet w mangach. Wilkołaki sztywne jak Miś Uszatek. Krew tryskała niczym w najlepszych horrorch-komediach prosto i jak ze strzykawki. Czwartej części nie będę specjalnie wyczekiwał. Jeśli będzie fajnie, może obejrzę, jeśli nie będzie - żadna strata, nie po tym co obejrzałem w tej;(

Diuna (2010)

Jest termin, a w Hollywood to rzecz święta. W przyszłym roku będzie w kinach. Paramount zainspirowane jak pieknie można było zekraniozować "Władcę Pierścieni" chce powtórzyć to z "Diuną". Nie będę krakał, ale Peter Jackson był fascynatem Trylogii i miał już sporo filmów, niektórych wybitnie dziwnych;))). Peter Berg jako reżyser??? jakby spojrzeć na jego dorobek to kompletny amator. Cóż mi po Hancocku czy Królestwie, to rozpierduchy bez klimatu, a on sam nie wygląda na takiego co by wcześniej słyszał o Franku Herbercie i Diunie (szybciej O Davidzie Lynchu i Diunie;) ). Scenariusz pisze 26-letni Joshua Zetumer, nie kompletny ale prawdziwy amator - to jego pierwszy scenariusz, któż jest jego wujkiem, że dostał takie zlecenie. Szczęśliwie producentami wykonawczymi będą Mike Messina i John Harrison (ten ostatni znany fanom "Kronik Diuny" głównie jako scenarzysta obu, a reżyser pierwszego ze wspomnianych miniseriali), a w projekt zaangażowano Briana Herberta i Kevina J. Andersona kontynuatorów Kronik Diuny.
Trzymajmy kciuki, bo jeśli się nie uda, to kolejne dziesięciolecia oczekiwań przed nami.

środa, 27 maja 2009

Rzym 2009-05-27 Łowcy skalpów

Bohaterowie -
Gladiatorzy z Manchester United, tegoroczni zdobywcy Mistrzostwa najsilniejszej ligi świata - Mistrzostwa Anglii, tegoroczni zdobywcy najstarszych rozgrywek klubowych świata Pucharu Anglii, obrońcy trofeum pucharu Ligi Mistrzów
Artyści z FC Barcelona, tegoroczni zdobywcy Mistrzostwa Hiszpanii pieczętując je demolką Realu Madryt, odwiecznego rywala i to na jego własnym stadionie 6:2, strzelając w tych rozgrywkach w tym sezonie ponad 100 bramek!!! (ostatni taki wyczyn odnotowano w latach trzydziestych, ale wtedy się naprawdę strzelało - nawet w meczu na mistrzostwach świata w latach pięćdziesiątych Polska przegrała z Brazylią, tą wielką już wówczas Brazylią 5:6;))) ), tegoroczni zdobywcy Pucharu Króla Hiszpanii (tu również strzelanie 4:1).
W zeszły roku odbył się również finał w tym składzie. Niestety los chciał, że przedwcześnie i pod tytułem półfinał;). Wtedy wygrał Manchester. W oficjalnym wówczas finale pokonał Chealsie (również angielski klub). W tym roku wszystko jednak odbyło się z zachowaniem właściwej kolejności, "biedne" Chealsie tym razem trafiło w półfinale na Barcę i demonstrując pokaz anty futbolu liczyła na cud. Cudów nie ma, chociaż za taki uznano bramkę strzeloną właśnie przez Barcelonę już w doliczonym czasie gry;))).
Czerwone Diabły jak potocznie nazywa się klub z Manchesteru bez żadnego respektu, pewni swej wielkości rozpoczęli otwartą grę. W dziesiątej minucie jeden z wirtuozów ze stolicy Katalonii sympatyczny murzynek, Samuel Eto skarcił Anglików po raz pierwszy. Całym sercem byłem od małego za Barcą, a teraz gdy prezentuje piłkę z innej planety, gdzie poszczególni piłkarze biegają z nią wokół przeciwników mijając ich niczym tyczki na treningach, gdzie cały zespół przypomina orkiestrę, dwadzieścia, trzydzieści bezbłędnych podań i to jedno otwierające drogę do bramki, to jedno, że "palce lizać", mogę spokojnie usatysfakcjonowany napisać lub powiedzieć "partrzcie, to moja Barca, czyż nie jest najlepsza?:)" i mieć pewność, że nie usłyszę "udało im się" lub czegoś podobnego. Wygrało piękno i intelekt w futbolu. Dwudziestolatek, Argentyńczyk Messi, mając kilkanaście lat klub sponsorował mu hormon wzrostu (jak pewnie setkom innych pomaga licząc, że może któryś...), teraz urósł i ma 165 cm wzrostu. O tak, w piłkę gra się głową. Z takim wzrostem stojąc pomiędzy prawie dwumetrowymi dryblasami wyskoczył i strzelił bramkę właśnie... głową;))) Ten moment był jak wykonany wyrok. "Diabły" grają do końca, z tego słyną. Manchester z przed lat potrafił wygrać finał w doliczonym czasie strzelając dwie bramki, ten miał już dość po siedemdziesięciu minutach, prezentując swoją irytację bezradności w mało sportowej formie.
To naprawdę jakby historia nie z tego świata. Gdy wydaje się nam już że przemoc wygrywa, że rozpychanie się bezpardonowe łokciami jest skuteczniejsze, że kto silniejszy, że kto głośniej krzyczy ten ma rację, że to epoka prymitywizmu w sztuce (techno, hip hop...), że wystarczą schematy, komputerowe analizy, że... nie wiem co jeszcze. Barcelona obroniła humanizm, dała troszkę przestrzeni dla romantyków. Przecież to więcej niż klub.

Fc Barcelona - Manchester United 2:0

Douglas Adams - Życie, wszechswiat i cała reszta


"Na ziemi siedział pogrążony w bezgranicznej zgryzocie robot-inwalida. Od dłuższego czasu milczał w metalowym przygnębieniu. Było zimno i wilgotno, oczekiwano jednak od niego - jako od robota - by tego nie zauważał. Z olbrzymim wysiłkiem woli udawało mu się jednak bardzo dobrze zauważać i zimno, i wilgoć. Mózg robota został podłączony do centralnego banku danych krikkitskiego komputera wojennego. Wcale mu się to nie podobało, centralnemu bankowi danych krikkitskiego komputera wojennego też nie.
(...) Robot nie był szczęśliwy, że ma wykonać wyznaczone mu zadanie.
Śmiechu warte koordynowanie taktyki wojennej planety zajmowało jedynie maleńką część jego wspaniałej inteligencji, reszta straszliwie się nudziła. Po tym, jak trzy razy pod rząd rozwiązał wszystkie (poza własnymi) co ważniejsze matematyczne, fizyczne, chemiczne, biologiczne, socjologiczne, filozoficzne, etymologiczne, meteorologiczne i psychologiczne problemy wszechświata, miał poważny kłopot, czym się zająć, zaczął więc komponować krótkie, smutne, bezdźwięczne, by nie powiedzieć: niemelodyjne, piosenki. Ostatnia była kołysanką. -
Już bardzo długi czas śpi świat
I tylko mnie spoczynku brak.
Bo w podczerwieni dobrze widać,
Że noc jest dzisiaj obrzydliwa."


Generalnie zaskakująco nudne i niespodziewanie ponaciągane żarty. Jeśli w czwartej części będzie równie kiepsko to na piątą nawet nie spojrzę. W tej dużo uwagi zostało skupionej na grze zwanej krykietem (to najnudniejsza gra świata, więć może klimat jej przesiąknął na stronice książki), na małej białej piłeczce będącej bombą niszczącą absolutnie wszystko na zawsze i kilku równie nudnych, jak nie jeszcze bardziej pomysłach.

"Artur zachłysnął się drinkiem. Zaczął kasłać.
- Jaki zachwycający kaszel! - uznał człowieczek w absolutnym zaskoczeniu. - Nie miałbyś nic przeciwko temu, bym się dołączył?
Po tych słowach dostał ataku najbardziej niesamowitego i niezwykle popisowego kaszlu. Artur był tak zaskoczony, że też zaczął się straszliwie zachłystywać, kiedy jednak uzmysłowił sobie, że robił to już przedtem, zupełnie się pogubił.
Wspólnie wykonywali morderczy dla płuc duet, trwający pełne dwie minuty, nim Arturowi udało się przestać kasłać i pluć.
- To orzeźwia - stwierdził człowieczek, dysząc i wycierając łzy. - Jakie musisz prowadzić podniecające życie! Bardzo dziękuję! - Przyjacielsko potrząsnął dłonią Artura i zniknął w tłumie. Artur pokręcił z niedowierzaniem głową."

wtorek, 26 maja 2009

Gomorra


Mocny film. Tak słabo znamy włoskie realia. Wiemy, że mafia, że temperament, że... A to Europa, ba cywilizowana Unia Europejska ze swymi normami zachowań, ze swą tolerancją, kartą praw człowieka i stertą innych bzdurnych iluzji. Tymczasem tam jest wojna, regularne mordowanie. Jeśli co trzy dni od dziesięcioleci ktoś zostaje "zlikwidowany" lub ginie w strzelaninie to o czymś świadczy. Wielopokoleniowy system bez szans na likwidację. Tak mocno zakorzeniony w mentalności mieszkańców. Słóżysz mafii, ona płaci Ci emeryturę, chroni, dla niej giniesz. Niby są zasady. To byli młodzi chłopcy, zupełnie bez wyobraźni, zostali ostrzeżeni, raz, drugi. Potem dylemat co powiedzą ludzie. Igrać jednak z nimi nie wolno. Jest tylko jeden rodzaj kary;(

ps Znów film wyprzedził mi książkę, Nie dobrze.

niedziela, 24 maja 2009

Paul Auster - Księżycowy Pałac


"W miarę rozmowy odprężałem się coraz bardziej. Kitty miała naturalny dar przerzucania mostów i nietrudno było dostroić się do niej, poczuć się przyjemnie w jej obecności. Jak to dawno temu powiedział wuj Victor, rozmowa to jak podawanie piłki między graczami. Dobry zawodnik rzuca prosto do was, tak że nie da się nie złapać; kiedy role się odwracają, on z kolei chwyta wszystko, co leci w jego kierunku, nawet najbardziej zbłąkane i spartaczone podania. Taka właśnie była Kitty. Plasowała piłkę w moją rękawicę, a kiedy odrzucałem, wyłapywała ją bezbłędnie, choćby ta zmierzała panu Bogu w okno: podskakiwała, by ściągnąć lecącą wysoko, rzucała się do przodu, by spadającą zgarniać tuż nad ziemią, wykonywała robinsonady na prawo i lewo. Mało tego, miała taki talent, iż wydawało mi się, że umyślnie rzucam nieporadnie, jak gdyby moim jedynym celem było uatrakcyjnić grę. Sprawiała, że czułem się lepszym zawodnikiem, niż byłem w istocie, i tak rosła moja ufność we własne siły, dzięki czemu sprawiałem się lepiej i w efekcie łatwiej jej było chwytać. Innymi słowy, zacząłem wreszcie mówić do Kitty, nie do siebie, a przyjemności z tego płynącej nie dorównywało nic, czego ostatnimi laty zakosztowałem."

Paul Auster jest doskonałym pisarzem. Wg krytyków i czytelników to wcale nie jest jego najlepsza powieść. Co z tego. Ta jest naprawdę dobra.
Jest to opowieść, gdzie narratorem jest młody mężczyzna, dla którego rzeczywistość była problemem, bo jaki jest sens egzystencji dla samego egzystowania, bez celu, planu, przeszłości, miłości. Każda wprowadzana w powieści postać nie jest przypadkowa, każda jest ważna, nie ma tu pompowania treści przypadkowymi znajomościami. Wszystko się łączy w całość. No tak, bo autor bardzo sprytnie opowiedział życiorysy trzech osób;) Najpierw wychowywany przez wuja, po jego śmierci samotny zupełnie bezwiednie, całkowicie przypadkowo poznaje swą rodzinę o istnieniu której nie miał świadomości. I traci, traci, traci wszystkich i wszystko po kolei. Smutna to książka. Ani krzty humoru. Koniec bez optymizmu ale z nadzieją. Zawsze przecież jest czas zacząć od nowa i dopóki się żyje należy próbować.

"Chciałem być ojcem i teraz, gdy nadarzyła się taka szansa, nie potrafiłem znieść myśli o jej utracie. Dziecko dawało mi możliwość powetowania sobie własnego dzieciństwa, posiadania rodziny, należenia do czegoś o wymiarze większym niż ja sam, a ponieważ dotąd nie byłem świadom tego pragnienia, raptem doszło ono do głosu w wybuchu głuchej rozpaczy. Gdyby moja matka była taka rozsądna jak ty, wrzasnąłem do Kitty, nigdy bym się nie urodził! I nim zdążyła coś odpowiedzieć, dorzuciłem szybko:
- Jeśli zabijesz nasze dziecko, zabijesz z nim i mnie.
(...)
... i kiedy tak siedziałem przy łóżku Kitty w szpitalu i patrzyłem na jej zbolałą, bladą twarz, poczułem, że wszystko szlag trafił, że odebrano mi życie.
Nazajutrz zabrałem ją do domu, ale było już inaczej. Wmówiliśmy sobie oboje, że puścimy w niepamięć to, co się wydarzyło, ale gdy spróbowaliśmy wrócić do dawnego życia, okazało się, że takiego życia już nie ma. Po tygodniach nieszczęsnych rozmów i kłótni oboje popadliśmy w milczące odrętwienie, jak gdybyśmy bali się spojrzeć sobie w oczy. Zabieg w szpitalu był trudniejszy, niż Kitty się spodziewała..."

sobota, 23 maja 2009

Wojna polsko-ruska

Bardzo chciałem najpierw przeczytać książkę. Miało być w weekend wyjście do teatru. Jednak w całym trójmieście nic specjalnego nie grali;( No to kino. Obejrzałem. Troszkę się pośmiałem. Znów nie tam gdzie powinienem. Jakiś ułomny chyba jestem. Znów nie wykorzystanie wulgaryzmów mnie bawiło, lecz raczej gagi których czasem się domyślałem. No właśnie wyłazi to nieczytanie książki. Sam sobie musiałem dopowiadać i wyobrarzać jak to ona mogła napisać. Świat widziany oczami Masłowskiej, szarości, czerwień, kontrasty, rozmycia. Doskonałe. A te przerysowania zastosowane w filmie, to właśnie kino campowe którego jestem pasjonatem. Dlatego nie mógł on zrobić na mnie wielkiego wrażenia. Jeśli ktoś obejrzał Pink Flamingos to takie popierdułki traktuje niczym kino familijne. A z pozycji nowszych dwie części Grindhouse. Oczywiście tematycznie i stylowo odległe jak dwa krańce kosmosu. Jednak karykaturalne przedstawienie postaci i zdarzeń jest bliskie.
Podsumowując. Gra aktorska dobra, kobiety zrobiły maksa, a nawet nielubiany przeze mnie Szylc (?) zagrał, że się nie przyczepię;) Ale generalnie bez entuzjazmu (gdy coś jest reklamowane oczekujesz, że będzie dużo lepsze od tego co reklamowanym nie jest; jak okazuje się, że nie widać wielkiej różnicy czujemy zawód). Książkę przeczytam na pewno. A czy film obejrzę jeszcze raz? Może, przypadkowo. NA PEWNO nie wymienię go jednak jednym tchem wśród komedii wraz z Rejsem, Misiem, Samymi Swoimi, Rozmowami kontrolowanymi, CK Dezerterami, Wniebowziętymi, Brunetem wieczorową porą, Nie ma róży bez ognia, Nic śmiesznego, Baśń o ludziach z .... (no właśnie końca nie widać). Tak to jest. Lepiej nie krzyczeć, że to najzabawniejsza komedia bo potem łatwo się nadziać na takie wyświechtane krytyki jak np. moja.

ps Scena końcowa z ruskim sidingiem i grillem kapitalna. A odegrany monolog przez Magdę obłęd - żeby nie było że ze mnie taki malkontent
pps Czytając moje wpisy jeden po drugim można odnieść wrażenie, że "Kup teraz" to o wiele lepszy film czy śmieszniejsza komedia. Tak oczywiście nie jest. A jak? Najlepiej obejrzeć obie by się samemu przekonać.

Kup Teraz

Fajna polska komedia. Zrobiona tak na wpół amatorsko. Przez co daje taki surowy smaczek niezależności. Chłopaki uzależnieni od portalu aukcyjnego Alegrosik pewnego razu "lekko" wstawieni chcieli ustalic wartość swych dziewczyn. Gdy wytrzeźwieli próbowali wycofać się z tego "pomysłu". Było już niestety za późno;) Dziewczyny się dowiedziały i tak dalej. Sytuacja absurdalna i generalnie nieprawdopodobna by mogła zaistnieć. Sam temat jednak na czasie, zrobiony na wesoło, z końcem niczym w komediach romantycznych. Bardzo miło się ogląda i jest z czego pośmiać. Polecam.

wtorek, 19 maja 2009

Raymond Chandler - Bay City Blues


Kiedyś czytałem dużo sensacji przeplatanej z kryminałami. Teraz to troszkę ciekawość czy mi się jeszcze będą podobać, a troszkę chęć urozmaicenia. Autor jest kultowy w gatunku więc jeśli by było coś nie "halo" to nie dlatego, że może słaby pisarz;)))

"Przyjechał za niecałe pół godziny - wielki facet o przyjemnej twarzy z dołeczkami w policzkach, o przyprószonych srebrem włosach i maleńkich usteczkach stworzonych do całowania niewinnych bobasków. Miał na sobie idealnie odprasowany granatowy garnitur, wypolerowane buty z kwadratowymi noskami i ząb łosia na złotym łańcuchu przewieszonym przez brzuch."

Pisarz jest dobry, czytało się jak czyta kryminały, chociaż... To zbiór trzech opowiadań. Pierwsze "Bay City Blues" ma klasyczną fabułę, jednak już dwa pozostałe to po społu fantastyka i horror i spokojnie mogły by znaleźć się w antologii wspólnie z np. Gaimanem. Jedno opowiada "idealne" morderstwo z urzyciem proszku na niewidzialność, drugie zawiera drzwi co to "ułatwiają rozwiązywać problemy z kłopotliwymi osobami" (nie pada oczywiście w tekście tak dosłowne określenie ich;))) ).
Acha, dodam tylko, że autor za każdym razem rozwiewa wszelkie złudzenia - zbrodnia nie popłaca.

poniedziałek, 18 maja 2009

Isaak Asimov - Fundacja


Jestem naprawdę głodny dobrego s-f. A Łukjanienko, którego ostatnio czytałem i na którego troszkę kwękałem tylko wzmógł apetyt by chwycić coś jeszcze. Dopiero od niedawna mam ten "fundament" klasyki literatury fantastycznej. Części druga i trzecia leżą w domu już ponad dwadzieścia lat!!! Aż rwę się by po nie sięgnąć. Może jednak najpierw czymś poważniejszym przegryzę.
Powieść napisana doskonale. Patrzę na rok powstania ... 1951. A nie czuć starości. Sprzęty typu telefon czy telewizor mają formę symboliczną a nie gadgeciarską. Kieszonkowe reaktory atomowe są wciąż w fazie fantazji, pola siłowe to standardowe wyposarzenie lecz wciąż również w twórczości s-f. Ciekawa konstrukcja świata. Pisarstwo pozbawione rozwlekłych traktatów filozoficznych choć fabuła oparta na zachowaniach społecznych. Przewidywany koniec Imperium. By skrócić nieuchronną erę barbarzyństwa grupa naukowców zostaje wysłana na peryferium kosmosu, by tam jako fundacja magazynować i usystematyzować wiedzę ludzkości. Taki jest pierwotny cel, taki jest cel oficjalny;)

niedziela, 17 maja 2009

Douglas Adams - Restauracja na końcu wszechświata


Zaczyna się tak...
"Istnieje teoria, że jeśli ktoś kiedyś się dowie, dlaczego powstał i czemu służy wszechświat, to cały kosmos zniknie i zostanie zastąpiony czymś znacznie dziwaczniejszym i jeszcze bardziej pozbawionym sensu."
Potem jest strona następna i ...
"Istnieje także teoria, że już dawno tak się stało."

A dalej nie gorzej niż w pierwszej części...

"Autostopem przez Galaktykę mówi, iż „Strefa Zniszczenia”, plutonowy zespół rockowy z duchowych stref Gagrakaki jest nie tylko najgłośniejszą grupą rockową Galaktyki, lecz produkuje najgłośniejszy możliwy do wytworzenia we wszechświecie hałas. Bywalcy koncertów twierdzą, że brzmienie grupy jest najbardziej harmonijne, jeśli słucha się ich muzyki w betonowych bunkrach, oddalonych około pięćdziesięciu dziewięciu kilometrów od sceny. Na koncertach muzycy obsługują instrumenty za pomocą zdalnego sterowania z dobrze wygłuszonego statku kosmicznego, krążącego wokół planety. Zazwyczaj innej planety.
Piosenki mają dość proste i skonstruowane według znanego schematu: istota-chłopiec spotyka w świetle srebrnego księżyca istotę-dziewczynę, księżyc z bliżej nie wyjaśnionych przyczyn wybucha.
Wiele światów wprowadziło zakaz występów grupy – niektóre z powodów artystycznych, większość jednak dlatego, że stosowane przez „Strefę Zniszczenia” wzmacniacze są niezgodne z ograniczeniami w zakresie broni strategicznych.
"

lub

"– Znaczy się... te zwłoki... – zaczął Ford i też pociągnął łyczek ze szklanki. – Trudno ich nie zauważyć. W ładowniach...
– Zwłoki? – Kapitan był wyraźnie zaskoczony.
Ford zawahał się. Myślał.
„Nie zakładaj niczego z góry – powiedział sobie. – Czy to możliwe, by dowódca statku nie wiedział, że ma na pokładzie piętnaście milionów trupów?”
Kapitan radośnie skinął głową. Wyglądało na to, że bawi się gumową kaczuszką.
"

i jeszcze z tych co krótszych fragmentów

"Hasło miało czasami ciekawe konsekwencje. I tak na przykład, gdy wydawcy Autostopem zostali oskarżeni przez rodziny ofiar zbyt dosłownego potraktowania artykułu o planecie Traal (napisano tam: „Żarłoczne żuki paplacze często robią dla odwiedzających planetę turystów bardzo smaczne jedzenie”, a powinno być: „Żarłoczne żuki paplacze często robią z odwiedzających turystów bardzo smaczne jedzenie”), redakcja wystąpiła z argumentem, że pierwsza wersja jest znacznie bardziej estetyczna, wezwała autoryzowanego poetę, który zeznał pod przysięgą, iż piękno to prawda, a prawda to piękno, i w ten sposób dowiedziono, że winne jest życie, gdyż zaniedbało obowiązku bycia albo pięknym, albo prawdziwym. Sędziowie zgodzili się z tą opinią i w płomiennej mowie wyłuszczyli, że życie dopuściło się obrazy Sądu, następnie zgodnie z przepisami zarekwirowali je wszystkim obecnym, na koniec się rozeszli, by spędzić miły wieczór przy partii ultragolfa."

Co ja ma się rozpisywać, recenzować, analizować. Masłowska kpi sobie z polskiej rzeczywistości, Adams z całej cywilizacji. A humor ma, że się powtórzę iście montypythonowski;)

sobota, 16 maja 2009

Dorota Masłowska - Paw Krolowej


„kogoś do tekstów chcę mieć napisania, nazwisko znane, niekoniecznie wielki jakiś talent, ja tu listę taką przygotowałem do poruszenia w utworze tematów, wystarczy żeby ułożyć to w zdania z rymami i refrenami, bo właśnie tak pomyślałem, że Pitz hip hopu gwiazdą zostanie, bo tylko to jest teraz popularne, wszyscy na tym teraz jadą, a bity może sobie robić na swojej yamasze fristajlując w tym samym czasie, żeby na DJ-a żadnego nie tracić kasy słabe? Nie musi tego napisać nawet, ja mogę sam to mu napisać bez żenady tylko o nazwisko w sumie chodzi znane, atrakcyjnie medialne, którym to wszystko byłoby podpisane”.

Gdy po skończonej książce w myślach pojawia się słowo "super" to znaczy, że podobała mi się. Nooo, podobała. Pojechane, szczere, pewna wkrętka konieczna. Łeb mi kiwał w rytm hiphopa i jakoś szło z czasem coraz łatwiej. Potem by lepiej czytać dla beki załapałem styl tego gostka z "Powtórki z rozrywki" co o Dreptaku opowiadał, a gdy zakminiłem o co biega przeszłem na Gombrowicza. Szybko i z emocjami. Ma Masłowska niezły flow. Takie bajery Europa, aborcje, pedały, cool i jazzy. Nieźle. Kmiotki z Polski Ce. Generalnie jaja z pustaków. Coś co boli......
(bez sensu takie pisanie) na końcu jest kropka, a w niej zawarte stanowisko po której stronie się opowiada autorka. Mam wrażenie, że pisze co widzi nie otumaniona mediami, niezależna, bezkompromisowa. Szacunek (lecz jeśli jest inaczej - wiadro pomyj)... również za odwagę.

"no nieważne, w każdym razie rozmowa zeszła na dzieciaki, i pierwszy raz miał się komu pożalić, bo tajemnica lekarska, to go jakoś tak otwarło, i jak za ten rodzinny poród tysiaka zapłacił! Za kurwa blada wybaczą państwo największą w życiu estetyczną jaką miał traumę tysiaka, no kosztowna sprawa, zobaczyć jak żona robi kupę i siku to mógł sobie w domu za darmo i bez innych świadków, a tu stoi konsolium lekarskie całe, latają flaki, Monty Python, niech pan ją za rękę złapie, no niech pan złapie!"

Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia - The Day the Earth Stood Still (2008)


Keanu Reeves i Jennifer Connelly to aktorzy, którzy zwrócili moją uwagę na ten film (szczególnie Connely pamiętam z "Requiem dla snu" i "Domu z piasku i mgły"). Myślałem, że coś będzie z tego. Niestety. Co jakiś czas trafia do kin zrealizowany z wielkim rozmachem film o ataku obcych na naszą zacofaną Ziemię. Był "Dzień Niepodległości", była "Wojna Światów" a teraz to. Tym razem dodano personalny kontakt. Kosmita ma ludzkie ciało, mówi oczywiście biegle po angielsku, prawie wszystkie zachowania rozumie i może baaaardzo dużo (moc niemal boska). Przesłanie "macie też inne oblicze, w razie zagrożenia zmieniacie się" można umieścić w "Marsjanie atakują", komedii z plejadą gwiazd, by z przymrużeniem oka wpleść jakąś refleksję. Kpię sobie troszkę, ale ten film oprócz tego, że mnie znudził (pomimo głośno nastawionych głośników, by wybuchy nie brzmiały jak odpalone zapałki dwa razy przymknąłem powieki na parę minut;))) ) jest po prostu głupi.

Mad World


Z portalu Onet.pl
"Wyszło im to znakomicie. Poza specyficznym stylem wizualnym, „MadWolrd” zachwyca ogromną dawką przemocy. Czegoś takiego dawno nie było. To co Jack może wyczyniać z oponentami, to prawdziwa orgia brutalności: nabijanie na pale czy stalowe kolce, wbijanie znaków w głowę, przecinanie piłą mechaniczną, przytrzymywanie przy pędzącym pociągu... Sposobów eksterminacji jest wiele, a gra stara się nagradzać znalezienie tych najbardziej wymyślnych. Każdego przeciwnika można wykończyć na kilka sposobów, w zależności od tego co znajdziemy i w jakiej lokacji jesteśmy. Otoczenie odgrywa ważną rolę, na ulicach miasta znajdują się głownie znaki drogowe, opony, beczki i kosze na śmieci, stalowe kolce, kraty itp., które są potencjalną bronią. W metrze, wiadomo, pociągi oraz to co wymieniłem wcześniej. Każda lokacja posiada kilka specyficznych „zabawek”, które powiększają arsenał potencjalnych narzędzi tortur."
Dzień wcześniej przeczytałem w tym samym miejscu wpis o wycofaniu także z Japonii komputerowej gry będącej symulatorem gwałtu (to niestety nie jest żart), a końcowe zdanie "Teraz tej gry nie można już nigdzie kupić" myślałem, że zawiera radosny ton. Niestety cytat wstępny utwierdza mnie w okrutnym podejrzeniu smutku autora, że "świat graczy coś właśnie utracił".

ps onet to internetowy tvn (ci sami właściciele)

piątek, 15 maja 2009

Teatr Modrzejewskiej w Legnicy - Fotografie

Lekki przesyt, jakaś dekoncentracja, nieokreślone oczekiwania. Proza Janusz Andermana nie jest tak radosna jak chciano nam ją przekazać. Jak wspomniano na dyskusji sam autor ani nie uczestniczył w adaptacji i nie poddawał jej rzadnej weryfikacji. Ocena na gorąco - całkowite zdegustowanie. Dopiero teraz, po ochłonięciu, na chłodno widzę ile uciekło. Martwi mnie, że autorom również jakby nieświadomi z czym mają do czynienia. Gdy słyszałem, że problemem było połączenie tego w ciąg, w całość to zaczynam widzieć ich jako jakiś ekonomów piszących biznes plan zamówiony przez wizjonera. Nie ważne co ma być produkowane, komu to potrzebne. Ważne by liczby osiągnęły właściwe proporcje i zostały przedstawione w odpowiedniej kolejności. A potem czy to specjalista w banku od kredytów czy teatralna publiczność poddamy ocenie. Ani oni nie zrozumieją jaka to działalność ma być, ani my jakie przesłanie miała sztuka. Coś z tym moim wpisem również jest nie tak;)))

ps Lecz, gdy wszystkie te postacie rozdzielimy, gdy każdą uznamy za główną bohaterkę a resztę za osoby wspomagające powstaje zupełnie inna sztuka, powstaje sześć albo siedem oddzielnych dramatów, o malarce powoli tracącej wzrok, o wróżbitce poświęcającej swe osobiste życie na opiekę nad sparaliżowanym ojcem, o babochłopie podświadomie pragnącej miłości ojca, o konduktorce ... I w moich oczach to nabiera sensu.

Janusz Anderman - Brak Tchu

Okres stanu wojennego. Podziemie walczące ulotkami, więzienia i przesłuchania, agenci itd. Proste sprawy, zdarte buty, kartki i kolejki. I z pamięci wyskoczyło - kobiety w ciąży obsługiwane poza kolejnością, i nienawistne spojrzenia, i bluźniercze słowa. Już tego nie ma. Warte to każdej ceny. Tak, jest lepiej. Jest wspaniale!!!

Który to już raz czytam ten fragment...
"Ryk lęgnie się pod sufitami; wagony wypluwają watahy rezerwistów o zbielałych od wódki oczach; przewalają się, wczepieni w siebie, ogłupiali pozorem wolności i pokrwawieni w licznych bójkach; migoczą pstrokate chusty z wypisanymi datami, numerami jednostek i nazwami miejscowości; obawa przymyka oko patrolu, który niewidzialny sznurek przeciąga wzdłuż peronów; szedł do cywila, niejedna duuuupa płakałaaaaa, niesie się wycie; z rezerwistami, którzy już wypełnili swe zaszczytne grudniowe zadania, mieszają się grupy ogłupiałych od wódki poborowych; nie widzącymi oczyma próbują wypatrzyć swoje pociągi, które powiozą ich ku nowym rolom i zadaniom. Przyjedź mamo na przysięgę, zaproszenie wysłał szef, dziś mi granat urwał rękę, przyjedź, zobacz, twoja krew; ryczą pijane gardła; jakiś pociąg rusza, poborowy zwisa z okna, a smuga wymiocin faluje wzdłuż ściany wagonu jak błękitny welon; pijana dziewczyna rzuca się za tym welonem ze skowytem, gna, migotają sine łydy; ona wpada na słup trakcyjny i osuwa się po nim, zostawiając na betonie smugę łez, smarków i krwi..."

środa, 13 maja 2009

Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie - Wszystkie rodzaje śmierci

Na podstawie "Siddharthy" Hermanna Hesse.
Miejsce miałem fantastyczne - dwa metry od aktorów, a sama scena została zrównana z widownią. Już na samym początku owładnęły mną obawy "jak niewiele zrozumiem z tej sztuki". Lekarz z dylematami. Polacy na wczasach w Indiach. Afirmacja pustki. A wszystko położone na dalekowschodniej filozofii
Dialogi typu -
"- A jeśli tam nic nie ma?
- To jest tam pusto.
- Czy jeśli poznam prawdę o tym, znajdę sens?
- To twoja droga, ja mogę Cię jedynie z niej wyprowadzić"
itd. Sam mogę takie farmazony wypisywać, a końcowe
"- A jeśli chciałbym zostać Bogiem?
- Możesz, to twoja decyzja.
- Tak, chcę."
I choć to słowa lekarza, który ma podejmować decyzje o ludzkim życiu lub śmierci nie zmienia to faktu, że jest to klasyka myśl nurtu new age (na którą byłem gotów). Moje przekonania nie są tu istotne, a takie sekwencje to jedynie banalny przemyt ideologiczny. Nie zrobił on na mnie wielkiego wrażenia. Realizacja, ona mnie pochłonęła. Nie tylko gra aktorska decyduje o jakości tego przedstawienia. Dużo pracy przy dźwięku, bardzo dużo przy wizualizacji zsynchronizowanej z sytuacją na scenie. I gra świateł. I... były sytuacje, że od tego przepychu informacji wysyłanych ze sceny coś gubiłem, coś umykało. Patrzę na aktorów, skupiam się nad sensem wypowiadanych przez nich słów, a tymczasem wyświetlany jest na ekranie w dość szybkim tempie tekst tłumaczący niektóre sytuacje. Coś kosztem czegoś. Pierwszeństwo ma aktor.
Tyle na gorąco;)

Wodzirej. Koszalin Kulturkampf

Kolejne przedstawienie konkursowe przygotowane przez Bałtycki Teatr Dramatyczny im Juliusza Słowackiego w Koszalinie. Pomysł inspirowany filmem czego twórcy nie kryją. Gra aktorska dobra chociaż Laboratorium nie przebili. Niekonwencjonalnie zrealizowane przedstawienie (chociaż teraz te wszystkie "normalne" są raczej w mniejszości). Wychodzą z publiczności, gdyż wśród niej rozpoczynają pierwsze dialogi. To doskonały łącznik dla dalszego ciągu. Pozwala to śmiać się kiedy się chce a nie kiedy jest "na pewno" śmiesznie, klaskać kiedy się ma na to ochotę lub kiedy widać, że aktorów to wspomaga. Rozmowy z publicznością w zupełnie lightowej konwencji typu "ale macie Arkę Gdynia" lub "gdzie wyskoczyć wieczorem w Gdyni żeby się zabawić?". A gdy rolling stonsi pomorza, magicy piosenki, (...) czyli Marek i Jurek wyszli na scenę i zaczęli śpiewać "Your My Heart, Your My Soul" mało kto nie ryknął ze śmiechu po czym widziałem jak dziewczęta w rzędzie przede mną tańczyły na ile nie ograniczała je przestrzeń. Dużo, dużo humoru a temat niewesoły - parcie na sukces nie licząc się z nikim. Ofiarami są ci co kiedyś wspinali się tym samym sposobem, są jednak i ci co dali dach nad głową, co nakarmili. Wszystko jednak na wesoło. To humorystyczne przedstawienie mnie przekonało. Temat aktualny, czytelny, PRAWDZIWY, bez parcia na "szok";))) Świata nie zmienimy, a że świnie są wśród nas - konfrontacja nieunikniona ... pozostaje uważać by ich smrodem się nie zarazić;)

Laboratorium Dramatu z Warszawy - Przylgniecie ... dybuka

"Pierwszt wieczór konkursowy RAPORTU wieńczyła prezentacja Laboratorium Dramatu z Warszawy. Spektakl Aldony Figury pod tytułem „Przylgniecie” to historia Pytona, małomiasteczkowego gangstera, który postanowił zerwać ze światem przestępczym. Pragnie ustabilizować się, ożenić. Otwiera więc legalny komis samochodowy na nielegalnie zdobytym gruncie. W dniu ślubu Pyton odnajduje historię sprzed lat, która zatruwa miasto i determinuje losy jego mieszkańców. Przedstawienie powstało na podstawie sztuki Piotra Rowickiego."

Relacja/recenzja z http://www.teatry.art.pl/n/czytaj/10713
Ja tylko utrwalę ku potomnym, że gra aktorska zrobiła na mnie wrażenie.
Treść, no cóż...

Antonio Agostinho Neto - Wujek z Luandy

"Zaprezentowany w plenerze spektakl poruszał tematykę rasizmu. To opowieść o przeniesieniu i powołania miasta Waldenburg/Wałbrzych na wschodnim Pacyfiku. Historia o pełnej bohaterskich czynów budowie nowego świata. Świata wspanialszego, pełniejszego. „Rozporządzenie o powołaniu miasta Waldenburg/Wałbrzych na wschodnim Pacyfiku albo krócej: Wujek z Luandy” to trzecia część tzw. Trylogii Goebbelsowskiej oraz trzecia część cyklu Wałbrzyskiego. Spektakl przygotował zespół ze Sceny Witkacego we Wrocławiu pod dyrekcją Sebastiana Majewskiego."

Tak wygląda recenzja/relacja zamieszczona w Dzienniku Teatralnym;))) O wiele bardziej płytka niż sama sztuka.
http://www.teatry.art.pl/n/czytaj/10713

poniedziałek, 11 maja 2009

Siergiej Łukjanienko - Genom


"— Rzuć buldoga — zażądał agent. — W przeciwnym razie zabiję i ciebie, i dziewczynkę.
Chyba Sherlock Holmes realnie ocenił swoje umiejętności bojowe, bo rozluźnił dłoń i pistolet policyjny z grubą lufą upadł na podłogę. W ciszy, jaka zapadła, wyraźnie było słychać szelest żuczka–sprzątacza, który wybiegł z kąta, żeby obmacać przedmiot. Widocznie jednak pistolet nie mieścił się w kategorii „śmieci”, bo żuczek oddalił się rozczarowany.
"

Nazwisko autora sprowokowało by wziąć tę książkę do "ręki", a gdy na ostatnich kartkach dostrzegłem Holmesa i Watsona wszystko było jasne. Oczekiwałem jednak czegoś innego. Powieść składa się z trzech oddzielnych części. Każda inna. Pierwsza - przygotowania, niezmiernie ciekawa. Łyknąłem ją jednym tchem, szczęśliwy jakie super s-f. Druga - wyprawa, spowolniła. Dodane motywy z romansów, a główna idea każdy z każdym wcale nie uatrakcyjniła fabuły. Ale naprawdę słaba była część trzecia, kryminał, gdzie pojawiła się sławetna para detektywów. Myślę, że z tej konwencji beletrystyki autor powinien zrezygnować. Połowę rozdziału zajęło śledztwo, a drugą "zapraszam wszystkich do salonu na rozwiązanie zagadki". To ciut za długo,i chyba jednak czytelnik był bez szans by samemu rozwikłać tajemnicę przestępstwa. A wszystko to zwiększone objętościowo wywodami o treści społecznej. Jest jednak i to nie tylko w pierwszej części tej powieści co Łukjanienko potrafi, czym uciekawia swe książki - inne przestrzenie przebywania (w patrolach np. zmrok), obdarowywanie ludzi niezwykła umiejętnością (tu postacie spechydraulik, specgejsza itp) czy "banalna", i często nie pozbawiona humoru wyobraźnia...

"Jak łatwo się domyślić, paczka zawierała przedmiot dumy Nowej Ukrainy — kawałek świeżej słoniny.
— Odcinają ją ze świń wprost na pastwisku — wyjaśniła Kim, ciągle pod wrażeniem tego, co zobaczyła. — Ale świnki nic nie czują, na drugi dzień skóra się goi i świnia znowu ma tłuszczyk. O, spróbuj, już wędzona. Gdy warstwa słoniny osiąga grubość pół metra, świnki zaczynają wydzielać specjalne substancje… Super, nie?
Alex wyjął z kieszeni nóż, odciął kawałeczek, zjadł i skinął głową.
— Super. Bardzo smaczne. Aromat zielonych jabłek, prawda?
Kim skinęła głową. Morrison, który stał za jej plecami, skrzywił się:
— Aromat… Za to na pastwiskach aromat, uchowaj Boże! Taki słoninowy mamut leci przez step, wyżera wszystko do czysta i, za przeproszeniem, bez przerwy paskudzi!
— To naturalny proces — odparowała Kim.
— Zgadzam się, ale bynajmniej nie aromatyczny. Dlaczego nie hodują mięsa i słoniny w pojemnikach, jak na każdej przyzwoitej planecie?
"

niedziela, 10 maja 2009

Janusz Anderman - Tymczasem

"A staruszka pchała teraz z mozołem rozkolebany wózek; jej kruche plecki oblekał brązowy płaszcz, obsypany gruzełkami i zgrubieniami, jakby był skrojony z kosztownej czesuczy... a ona patrzyła chciwie na barwne okładki i zatrzymała się na chwilę, by złowić oddech i jeszcze okryła te książki strzępem kocyka...
A gdy strażnicy przemysłowi zdawali już broń na wartowni, ona siedziała na taborecie, oparta ramieniem o wózek i sięgała po książki i gładziła grzbiety, jakby chciała ożywić zamierzchłe lata, a potem wsuwała te książki w czeluść zakrzepłego pieca i niecierpliwie dotykała kafli, po których znów zaczynały się osypywać płatki ciepła...
"

Niewielki zbiór opowiadań. Sięgnąłem po niego gdyż na RAPORCIE będzie wystawiana sztuka w oparciu o twórczość Andermana. To zawsze zwiększa szansę zrozumienia, gdzie w zaciszu przyciemnionego pokoju jesteśmy sam na sam z przekazem autora, gdzie zawsze gdy zabraknie nam skupienia lub cierpliwości możemy się cofnąć lub odłożyć na chwilę książkę, gdzie czasu na zadumę i refleksję mamy pod dostatkiem. Jakieś przeczucie mnie tym razem tknęło. I chyba dobrze. Na spektaklu powinno być łatwiej, mniej boleśnie. Być może transkrypcja tekstów na dramat spowoduje, że będą czytelniejszy w odbiorze. Na pewno nie ubarwi jednak tego mrocznego obrazu życia, Rumunów, bezdomnych z Dworca Centralnego.

"A przez halę dworcową biegnie kobieta z rozkwitłą na ustach piwonią krwi, ma nie widzące oczy i ręce szeroko rozwarte i biegnąc wpada na choinkę, a choinka z mrugającymi gorzko żarówkami chwieje się niebezpiecznie i pada; światło żarówek pęka z hukiem, a czekający ludzie zaciskają odruchowo powieki, by uchronić oczy przed szklistą zawieruchą; kobieta nawet tego nie zauważa i biegnie lekko do drzwi wyjściowych i krzyczy ze szczęścia:
- Za mniłość dostałam! Za mniłość! Wszędzie bym za nim poszła! Nawet w ślad!
I pochłania ją mrok świata i deszcze.
"

Wciąż mam w pamięci pewną kobietę z Dworca Wschodniego, która kiedyś podeszłą do mnie i poprosiła o 50 gr bo jak powiedziała, tyle jej brakowało na papierosy. Jakoś było mi wstyd dać jej takie grosze. Dałem 5 złotych. Tyle kosztowała cała paczka LM czy Goldenów. Odpowiedziała, że za dużo, że tyle nie potrzebuje. Czy ta kobieta to nie był przykład łysiakowej romantyczności?

piątek, 8 maja 2009

Performance Zbigniewa Warpechowskiego


Klub "Ucho" pomimo darmowego wstępu (nie licząc zbiórki do puszki) nie pękał w szwach, a i tak znaczną częścią widowni byli aktorzy i pracownicy teatru;). To, że nie byłem przygotowany na taką akcję to oczywiste, takie było zapewne główne założenie. Najpierw pokaz z kliszy. Pokaźną część filmu zabrała gra na rogu (jeden z kierowników teatru w trakcie przerwy na papieroska, ja nie;), wspomniał dość ironicznie, że weźmie sobie lekcje gdy na tym instrumencie). Nie wiem czemu, ale w trakcie przeciągającej się gry na rogu usłyszałem deklamowane na jednym z wieczorków poetyckich "jeden, dwa, trzy, cztery /stop klatka/ sto czterdzieści jeden, sto czterdzieści dwa /stop klatka/ trzy tysiące dwieście osiemnaście, trzy tysiące dwieście..." Moje mentalne przygotowanie do odbioru tej twórczości być może artystycznej było całkowicie chybione. To co rodziło się w mojej głowie w trakcie oglądania tego "czegoś" było tak montypythonowskie, że aż mi wstyd. Artysta interpretując wstępnie to co potem zostało nam wyświetlone, dał klucz jak rozwiązywać te jego kalambury. Spoglądanie na świat przez prezerwatywę jest genialne i boleśnie prawdziwe. Pomyślałem sobie "masz mnie gościu, jesteś niezły". Jego fascynacja Tablicami Świętego Przymierza ma właściwe korzenie (jak żyć, a nie co nas ogranicza). To jednak było proste, częściowo sam wyjaśnił, a częściowo oczywiste ideowo. To co powstało na żywo jest absolutnie moim spojrzeniem (na rozmowie z artystą już nie zostałem). Żebracze pieniądze położone na te atrapy Tablic z przykazaniami. Może żebracze, choć raczej od biednych - prostych ludzi, przecież tylko oni dają jałmurznę. Wartości możesz kupić, ich stosunek względem Ciebie (tu można temat rozwijać) a obciążyć zapłatą tych najsłabszych. Takie są realia obecnego świata. Co miały symbolizować cukierki - może słodycz grzechu a może jak cudownie przestrzegać przykazań??? Lizanie (?) to chyba symboliczne czyszczenie, powolne naprawianie ludzkich umysłów, a lakierowanie - czy na pewno tak bezpośrednio? A gdy Warpechowskiego zaczął kręcić się wokół własnej osi z na przemian zmienianym palcem skierowanym ku górze w mojej głowie kierownictwo Ministerstwa Zwariowanych Kroków całkowicie przejęło kontrolę nad mymi myślami i jechali jak jury z Idola składające się z czterech Wojewódzkich.
Czy żałuję, że przyszedłem na to zdarzenie artystyczne. Absolutnie nie. Czy coś więcej zrozumiałem. Nawet tego nie jestem pewmy co podejrzewam, że zrozumiałem. Jeśli mam być szczery zalęgła się w mej głowie dość szybko i pozostało do końca pewna myśl "czy ktoś tu ze mnie nie robi wała?", by na koniec powiedzieć "koniec i bomba, a kto widział ten trąba";)

ps Siedże nad tym wpisem wciąż myśląc. Nie, niczego nie zmienię w sensie treści, taki był mój odbiór. Może kiedyś się go będę wstydził. Już zaczynam;). Prześpię się z tym i jutro zapewne dostrzegę coś więcej. Może opadnie mi nawet szczęka jeśli dostanę oświecenia. Podniosę ją, wsunę na miejsce i następnym razem wybiorę się na kolejny performance;) A ironia, która mnie przesiąkła to wątpliwości czy to autentyczne czy chałturnicze, to zarazem obrona przed czymś co wykracza poza mój świat sztuki.

ewentualny link by szukać pomocy;)))
http://www.culture.pl/pl/culture/artykuly/os_warpechowski_zbigniew

czwartek, 7 maja 2009

Kurt Vonnegut - Rzeźnia numer pięć


"Billy leżał nieprzytomny w szpitalu w Vermont po katastrofie samolotu. Walencja zaś, dowiedziawszy się o wypadku, jechała z Ilium rodzinnym Cadillakiem El Dorado Coupe de Ville. Walencja była bliska histerii, gdyż powiedziano jej otwarcie, że Billy może umrzeć, a jeśli przeżyje, to będzie całkowitym kretynem.
Walencja uwielbiała Billy'ego. Tak płakała i zawodziła za kierownicą, że przegapiła właściwy zjazd z autostrady. Wcisnęła hamulce ze wspomaganiem i z tyłu wpakował się na nią Mercedes. Nikt nie został, Bogu dzięki, ranny, gdyż kierowcy obu wozów mieli pasy bezpieczeństwa. Bogu dzięki, dzięki Bogu. Mercedes stracił tylko reflektor, ale na widok tyłu Cadillaka specjalista od karoserii mógł dostać orgazmu. Bagażnik i błotniki zostały wgniecione do środka. Bagażnik otworzył gębę jak wiejski przygłupek, który właśnie wyjaśnia, że nic nie wie. Błotniki wzruszyły ramionami. Zderzak zrobił na ramię broń.
"

Takimi lub podobnymi opisami jest naszpikowana w całości ta powieść. Jest ona z założenia antywojenna, taki "Paragraf 22" gdzie s-f miesza się z autentycznymi wydarzeniami. Teoretycznie nagannym byłoby śmiać się z tego, przecież obozy, miliony ofiar. ale ...

"Billy zajrzał do latryny. To stamtąd dochodziły jęki. Roiło się tam od Amerykanów ze spuszczonymi spodniami. Przyjęcie powitalne wywarło na nich wstrząsające wrażenie. Kubły były przepełnione, inne poprzewracane.
Siedzący najbliżej Billy'ego Amerykanin jęczał, że wysrał już z siebie wszystko oprócz mózgu. Po chwili dodał:
– O, teraz idzie. – Miał na myśli swój mózg.
To był autor tej książki. To byłem ja.
"

gdy tak pisze o sobie, to i sytuacja z obozu nie potrafi wywołać szczerego smutku tylko niepohamowany uśmiech;)

"Nadzy Amerykanie stanęli pod prysznicami wzdłuż wyłożonej kafelkami ściany. Nie było żadnych kurków. Mogli tylko czekać cierpliwie na to, co się wydarzy. Penisy skurczyły im się z zimna. Czynności rozrodcze nie były przewidziane w programie wieczoru."

lub takie kuksańce

"Była głupia, ale stanowiła nieprawdopodobną zachętę do robienia dzieci."

Na pewno książka ta trafia na moją listę lektur obowiązkowych. Na pewno to nie są najlepsze cytaty, ale "kompromisowe" - dość krótkie i jednocześnie by były zrozumiałe poza kontekstem. Ale jak wiele kryje się pod tą często błazenadą słowną, skoro natrafiamy na coś pozornie z innej książki -

"- Boże, daj mi pogodę ducha, abym
godził się z tym, czego zmienić nie mogę,
odwagę, abym zmieniał to, co zmienić mogę,
i mądrość, abym zawsze potrafił
odróżnić jedno od drugiego.
"

ps wspominałem coś o s-f - podróże w czasie, porwanie przez kosmitów, "big brother" w kosmosie;)

Straszne skutki awarii telewizora - Ecce homo Homolka (1969)


Czeski film, może lepiej czeska realizacja;) Niby komedia, ale "właściwie nic śmiesznego". Wszystko zaczyna się od letniej rodzinnej sielanki w lesie. Jakaś sobota lub niedziela. I w pewnym momencie ktoś wzywa pomocy, i na wyjeździe z lasu robi się straszny zator, tłumy zaczynają panicznie uciekać. Satyra na znieczulicę? Takie mam wrażenie. Reszta filmu, oprócz pewnego epizodu (zresztą zbędnego) dotyczy jednej rodziny. Dziadkowie, małżeństwo i dzieci. Czy dla syna ważniejsza matka czy żona, czy dla wnuczków dziadek czy babcia. Kto kogo się boi (paranoja;) ) i modelowy przykład zachowań dziadków ("aleśmy tatę wyrolowali" mówi dziadek do maluchów, a potem zdziwienie, że tak trudno wychowywać i utrzymać dyscyplinę;) ). Jednak motywem przewodnim są drzwi. Raz ktoś zostaje zamknięty "za karę", potem ten ktoś zamyka w odwecie, ktoś inny się zamyka by uciec przed zgiełkiem, dzieci się zamykają bo jeszcze nie były zamknięte (czeski film;) ). I w końcu ktoś pod koniec wypowiada - "niech wreszcie naprawią ten telewizor bo do reszty zwariujemy", a inny "gdyby był sprawny, nie mielibyśmy tego". Żałosne i przerażająco prawdziwe.

środa, 6 maja 2009

Neil Gaiman - Koralina


"Koralina" to właściwie Gaiman w pigułce. To jest cała esencja jego twórczości, tu kumulują się wszystkie jego motywy-klucze. Konwencja bajki i horroru, lustro i jego druga strona, rzeczywistość, a obok inny świat, czarny kot, dziwaczne postacie (jak choćby treser myszy), potwory vez odpowiedników, jakby wymyślone tylko na tą opowieść.często nieokreślone, bez historii. Jak wiele z tego można znaleźć później w jego twórczości rozbite na przeróżne opowiadania. A wszystko napisane spokojnie, bez sztucznego pompowania emocji. Czytelnik sam je znajduje, bo jeśli Gaiman nie rusza wyobraźni, to może lepiej poczytać sobie opowieści o naprawie Citroena Xantii lub podręcznik do termodynamiki. Nie wiem.

poniedziałek, 4 maja 2009

Witold Gombrowicz - Ferdydurke


"Przez rysę w matowej szybie zajrzałem ostrożnie do łazienki. Inżynierowa, goła, wycierała udo prześcieradłem kąpielowym, a twarz jej, ciemniejsza w karnacji, mądra, zaostrzona, zwijała nad tłustobiałą, cielęce niewinną, beznadziejną łydką, jak sęp nad cielakiem. I była w tym straszliwa antyteza, zdawało się, że orzeł krąży bezsilnie nie mogąc porwać cielaka, który beczy wniebogłosy, a to inżynierowa Młodziakowa przypatrywała się higienicznie i inteligentnie swojej babskiej, klępowatej nodze. Podskoczyła. Stanęła w pozycji, rękami ujęła się pod boki i dokonała półobrotu tułowiem z prawa w lewo z wdechem i wydechem. Z lewa w prawo z wydechem i wdechem! Wyrzuciła do góry nogę, a stopę miała drobną i różową. Potem drugą nogę z drugą stopą! Puściła się w przysiady! Dwanaście przysiadów odwaliła przed lustrem, oddychając przez nos - raz, dwa, trzy, cztery - aż biusty klaskały, aż i mnie nogi zadrgały, i byłbym ruszył w pląs piekielny, kulturalny."

Znów zacznę od zachwytu nad poezją ukrytą w prozie Gombrowicza. Och! Ach! Cudnie! Genialnie! Jeszcze okruszek;)

"Szła spokojnie z podniesioną głową, a na twarzy jej widniała szczególna mądrość, rzekłbym, mądrość urządzeń kanalizacyjnych. Szła z pewnym nawet nabożeństwem, w imię świętej naturalności i prostoty i w imię racjonalnej higieny porannej."

Dobrze, a teraz coś z powieści. Nie wiem jak wiele zrozumiałem. Treść pozornie prosta i oczywista. Chciało by się rzec co tu rozumieć. To co ukryte ukrywam również w sobie. Skoro autor tak chciał, czy mi wolno być mądrzejszym od niego (odnośnie oczywiście jego twórczości;) ). Co mnie zachwyca w Słowackim to nie na ten wpis, bo jak nie zachwyca skoro zachwyca. W Gombrowiczu jednak coś innego, absurd wpleciony w rzeczywistość tak sprawnie, że świadomi bezsensu zaistniałego zdarzenia zupełnie poważnie zastanawiamy się nad relacją z tego wynikłą. Może to tylko symbolika, może. Jednak jak niezmiernie przyjemnie mi jest gładzić dłonią powierzchnię jego dzieła niczym aksamit skóry, zamiast wywalać bebechy w poszukiwaniu domniemanych, połkniętych klejnotów.

Przecież dla szukających głębiej jest duuuużo w otartym tekście. ;))))

"Reszta jest milczeniem. Czy wreszcie my stwarzamy formę, czy ona nas stwarza? Wydaje się nam, że to my konstruujemy - złudzenie, w równej mierze jesteśmy konstruowani przez konstrukcję. To, co napisałeś, dyktuje ci sens dalszy, dzieło rodzi się nie z ciebie, chciałeś napisać to, a napisało ci się coś zupełnie odmiennego. Części mają skłonność do całości, każda część zmierza do całości po kryjomu, dąży do zaokrąglenia, poszukuje dopełnienia, doprasza się reszty na obraz i podobieństwo swoje. Umysł nasz wyławia z rozbełtanego oceanu zjawisk jakąś część, dajmy na to - ucho albo nogę, zaraz na początku dzieła nasuwa się nam pod pióro ucho albo noga i potem już nie możemy wybrnąć z części, dopisujemy do niei dalszy ciąg, ona nam dyktuje wszystkie pozostałe członki. Dokoła części owijamy się jak bluszcz dokoła dębu, początek zakłada koniec, a koniec - początek, środek zaś stwarza się między początkiem a końcem. Absolutna niemożność całości znamionuje ludzką duszę. Cóż tedy począć mamy z taką częścią, która się urodziła niepodobna do nas, jakby tysiąc jurnych, ognistych ogierów nawiedziło loże matki naszego dziecięcia - ha, jedynie chyba dla uratowania pozorów ojcostwa musimy z całą potęgą moralną upodobnić się do naszego dzieła, gdy ono nie chce być do nas podobne."

Zrozumieć sens tego cytatu, a zdań takich jest przecież wiele. A może to zwykła kpina. Podzielam jego zdanie odnośnie snobizmu artystycznego, bohemy, ćwierćinteligentów. Może to dla nich są te rozważania, a może ja lekko ułomny...

ale/bo... "Koniec i bomba A kto czytał, ten trąba! W. G."

ps Skorzystam z tej notki i z pewną dozą nieśmiałości skrytykuję Teatr Tv pod tym samym tytułem. Gra aktorska bez zastrzeżeń, dobra, bardzo dobra, nie ma specjalnie znaczenia. To, że adaptacja rozumiem, że zmiany baaardzo dowolne - cóż, trudno. Jest jednak kilka miejsc, które w tekście wynikają jako konsekwencja czegoś. W sztuce pominięto ich sens, zaznaczono obecność. Gdy nauczyciel wspomina o wizytacji w szkole czytając książkę wiemy skąd się wzięło to omyłkowe przeświadczenie i kogo uznano wysłannikiem z kuratorium. A widz ma pustkę. Gdy pod okno nowoczesnej pensjonarki podchodzi w trakcie zamieszania żebrak z zieloną gałązką w ustach widzimy tylko żebraka, który coś trzyma w zębach. Ot jakiś ciekawski. Po co więc zaśmiecać scenę i tak zapełnioną akcją? Chyba robię się nazbyt upierdliwy;)

pps Mam gdzieś nagraną niemiecką ekranizację. Teraz z czystym sumieniem mogę się z nią zapoznać.

niedziela, 3 maja 2009

Andrzej Pilipiuk - Norweski dziennik tom3 - Północne wiatry


Za radą, by nie tracić czasu nad tą lekturą ... przegalopowałem po akcji kartkując, by tylko poznać fabułę (chciałem znać zakończenie). Hm. no tak.

"Nie nawykłem pisać komentarzy do własnych utworów. Tekst literacki powinien bronić się sam. W tym konkretnym przypadku uznałem to jednak za niezbędne" Po przeczytaniu całego posłowia troszkę mi żal autora (prawie mu się udało osiągnąć cel). Ale pal licho, podjął decyzję, zaniósł do wydawnictwa, wzięcia honorarium nie odmówił, ja za te książki zapłaciłem;))) Nędza, kompletna klapa. Pisanie dla pisania, czytanie dla czytania. Już nie pamiętam co było w tomie drugim;) (serio). I nie obchodzi mnie, że to jego autoterapia. Mógł uprzedzić na początku, a nie w przedostatnim zdaniu trzeciego tomu w posłowiu.
A teraz bardziej racjonalnie (wyżej były emocje, mój prawdziwy odbiór)...
Skoligacenie ich ze starym bimbrownikiem to chwyt czysto marketingowy, choć pewnie autor zrobił to z umiłowania do swej twórczości, by było ciekawiej i na pewno dużo, dużo później (nie wiem, nie znam go osobiście). W tej trylogii widać wyobraźnię nastolatka, z czasem wzbogacaną o wiedzę. Docelowo jednak prace na działce z ojcem, dziadkiem, programy dla majsterkowiczów i te sprawy, wydaje się, że były jakąś częścią jego świata. Marzenia o harcerstwie, samodzielnym życiu, ale takim młodokawalerskim, tak przez chwilę bez rodziców, kontroli. Myślę, że gdybym tą książkę chwycił w podstawówce byłaby wśród ulubionych, zapamiętanych. A tak, knot literacki. I po co Ci to było Philipiuk, czym teraz zachęcisz bym ponownie sięgnął po twoją książkę? Wiem, wiem nowe przygody Wendrowycza piszesz cwaniaczku;))).

ps zrodził mi się taki dialog odnośnie (bez)sensu z obcowania z tym utworem (potworem?) literackim -
CZYTELNIK
Tu się nic nie dzieje.
AUTOR
Wiem.
CZYTELNIK
To po co to piszesz?
AUTOR
To po co to czytasz?

sobota, 2 maja 2009

Ernest Hemingway - Stary czlowiek i morze


Nigdy nie jest za późno. Przyznaję się. Nie znam klasyki w postaci literackiej, tylko z ekranu. I obraz z Anthony Quinnem pamiętam, przypominał kino familijne;). Ale książki (książeczki?) nie czytałem (bo chyba była lekturą;) ) - czas to zmienić i sukcesywnie uzupełnić hańbiące zaległości;).

"- Dziękuję ci - powiedział stary. Był zbyt prosty, żeby się zastanawiać, kiedy osiągnął pokorę. Wiedział jednak, że ją osiągnął, wiedział też, że nie ma w tym nic haniebnego i że nie pociąga to za sobą utraty prawdziwej dumy."

Nie ma "nie mogę", "nie dam rady", "nie chce mi się". A każdy kto ironicznie się uśmiechnie słysząc "Stary człowiek i morze" w moich oczach zyska aureolę dupka. A Hemingway nie jest przereklamowany. Opis jednego wypłynięcia na połów, jeden bohater. Niewiele? Starczy gdy ktoś ma literacki talent;)

1612


Wyprawa polskiego wojska na podbój Moskwy. Film zrealizowali Rosjanie i jest to zdecydowanie ich "ku po krzepieniu serc";). Choć oparty o fakty historyczne, jest antypolski na wskroś. Armia Polska tłukąca pół Europy prowadzona przez bezwzględnego pułkownika, przegrywająca bitwy dzięki jednej skórzanej armacie;), obrywa od dziewek czy chłopów - mistrzów fechtunku. Przypominają mi się sceny z "Szoguna" gdy samuraje, nie robiący nic ponad trening posługiwaniem się kataną zachowują się jak amatorzy wobec przybysza, który właśnie zobaczył miecz i tnie ich na plasterki;))) Lachy to te złe, bezduszne ludzie, pozbawieni honoru, mordujący i gwałcący, a Rosjanie szlachetni, mądrzy (każdy w to uwierzy, magia kina, ale kiedyś przechodzili przez nasze ziemie i pamięć została;( ). Troszkę na nasze patriotyczne ambicje wjechali, a scena gdy dzieci widzą jadących husarów i wołają "mamusiu, anioły!!!" a potem ci sami "aniołowie" mordują kobiety i dzieci. I ostatnie zdanie "Polacy i Litwini opuścili spustoszony kraj i ... poddali się". A w tym wszystkim uczestniczył szanowany przeze mnie Michał Żebrowski. Hańba? Z czegoś trzeba żyć, jak nie on to byłby ktoś inny, itp. Czy aby na pewno? Swoją grą właśnie uwiarygodnił całą tę hecę, sorry - historię;(((
No dobra, tyle żalów. Realizacja filmu super. Nasze "Ogniem i mieczem" to bieda z nędzą przy "1612". Efekty hollywoodzkie, jak husaria to aż miło popatrzeć na jej potęgę (no potem mniej, ale nie będę zaczynał). Doskonale wplecione motywy fantasy - starzec przepowiadający przyszłość, jednorożec, wizja najemnika opiekuna. Przecież Joanna D'Ark też miała mistyczne doznania. Naprawdę mało jest tak dobrze zrealizowanych filmów z tamtego okresu.

ps Niestety nie wytrzymałem i pogrzebałem w opracowaniach historycznych (w fimie nawet nie podano nazwiska polskiego przywódcy;) ). Pod koniec pada informacja, że wojska polskie poległy w trakcie oblężenia Kremla. A co na to historycy "Po zawarciu układu 8 września Moskwa otworzyła bramy przed Polakami. Żółkiewski stanął z wojskiem na Kremlu, Wasyl i Dymitr Szujscy zostali jego jeńcami. Opuszczony przez większość stronników Dymitr Samozwaniec II zginął z rąk skrytobójców. Hetman został faktycznym panem Rosji. Ale wszystkie jego plany polityczne zniweczył niebawem Zygmunt III, który nie zaakceptował układu moskiewskiego, nadal oblegał Smoleńsk, sam chciał zostać carem." i dalej "Sama wojna trwała jednak znacznie dłużej. Dopiero podpisany w 1618r. rozejm w Dywilinie przyznający Rzeczpospolitej ziemie: smoleńską, siewierską i czernihowską na jakiś czas unormował stosunki polsko-rosyjskie."
To tego, że byli agresorem w trakcie drugiej wojny światowej się nie przyznają, co zrobili m.in. w Katyniu też, więc nie dziwota, że i tu jest inaczej. Jaka musi tkwić wiekowa nienawiść, iż wstyd wspomnieć, że czterysta lat temu Polak rządził Rosją. I boli, że świat będzie poznawał taką historię, a niestety będzie;(. A "Katyń" Wajdy Europa ocenzurowała i nie wprowadziła do dystrybucji kinowej. Cóż, na przemoc nie ma rady.

piątek, 1 maja 2009

Paulo Coelho - Weronika postanawia umrzeć


"Edward byt mężczyzną idealnym. Byt to człowiek wrażliwy, wykształcony, który zniszczył nieciekawy świat, by go stworzyć na nowo w swojej głowie, wypełniając nowymi barwami, postaciami, historiami. I w tym jego nowym świecie była kobieta, pianino i księżyc, który nie przestawał ogromnieć.
- Mogłabym się teraz zakochać i oddać ci wszystko, co mam - powiedziała świadoma tego, że Edward nie jest w stanie pojąć sensu jej stów. Prosisz mnie tylko o muzykę, ale ja jestem kimś więcej, aniżeli sądziłam, i chciałabym podzielić się z tobą innymi sprawami, które ledwo zaczęłam rozumieć.
"

Ponownie to wrażenie, że książka napisana jest pod kobiety. Weronika popełnia samobójstwo, szczęśliwie uratowana dowiaduje się, że tylko na "chwilę". Mari, pani adwokat zbyt szalona by przebywać wśród szaleńców i Zedka pętana "zbyt mocną" miłością. By wszystko to buchało emocjami jest Edward, schizofrenik. Sam zakład psychiatryczny to jedynie literacka atrapa. Nie poznajemy nikogo kto jest prawdziwym "wariatem". Jak dla mnie powieść ta jest lepsza od poprzedniej, którą czytałem. Choć to w tamtej była ta iskierka czegoś osobistego.
Oczywiście i autor nie byłby sobą gdyby perfidnie nie pokusił się o kolejne fałszowanie biblijnych faktów. A ja gdyby mi się wielka latarnia i migającym czerwonym światłem nie zapaliła -
"Babcia wytłumaczyła mi: „Wąż sprowadził na ziemię rozróżnienie między Dobrem i Złem, tak mówi Biblia. Ona dzięki swej miłości panuje nad Dobrem i nad Złem”."
Prostować oczywiście tego nie muszę, jednak komu wierzyć jak nie kochanej babci, wiecznie z różańcem, z cichą modlitwą na ustach. Manipulacja, ordynarna, bo zdanie to pada wplecione i wręcz niezauważone, tak do połknięcia i lecenia dalej. A gdyby kogoś wzięło na refleksję to stronę dalej jest na ten temat dyskusja, która niczego nie wyjaśnia, ale pytania padają by brnąć w kierunki dalekie od prawdy. Nie lubię tego;( Milczenie pominę inne sztuczki, bo książka naprawdę mi się podobała. A końcowa myśl głównej bohaterki, że został jej podarowany jeszcze jeden dzień (nieświadoma swego wyleczenia;) ) naprawdę wzrusza.