niedziela, 24 maja 2009

Paul Auster - Księżycowy Pałac


"W miarę rozmowy odprężałem się coraz bardziej. Kitty miała naturalny dar przerzucania mostów i nietrudno było dostroić się do niej, poczuć się przyjemnie w jej obecności. Jak to dawno temu powiedział wuj Victor, rozmowa to jak podawanie piłki między graczami. Dobry zawodnik rzuca prosto do was, tak że nie da się nie złapać; kiedy role się odwracają, on z kolei chwyta wszystko, co leci w jego kierunku, nawet najbardziej zbłąkane i spartaczone podania. Taka właśnie była Kitty. Plasowała piłkę w moją rękawicę, a kiedy odrzucałem, wyłapywała ją bezbłędnie, choćby ta zmierzała panu Bogu w okno: podskakiwała, by ściągnąć lecącą wysoko, rzucała się do przodu, by spadającą zgarniać tuż nad ziemią, wykonywała robinsonady na prawo i lewo. Mało tego, miała taki talent, iż wydawało mi się, że umyślnie rzucam nieporadnie, jak gdyby moim jedynym celem było uatrakcyjnić grę. Sprawiała, że czułem się lepszym zawodnikiem, niż byłem w istocie, i tak rosła moja ufność we własne siły, dzięki czemu sprawiałem się lepiej i w efekcie łatwiej jej było chwytać. Innymi słowy, zacząłem wreszcie mówić do Kitty, nie do siebie, a przyjemności z tego płynącej nie dorównywało nic, czego ostatnimi laty zakosztowałem."

Paul Auster jest doskonałym pisarzem. Wg krytyków i czytelników to wcale nie jest jego najlepsza powieść. Co z tego. Ta jest naprawdę dobra.
Jest to opowieść, gdzie narratorem jest młody mężczyzna, dla którego rzeczywistość była problemem, bo jaki jest sens egzystencji dla samego egzystowania, bez celu, planu, przeszłości, miłości. Każda wprowadzana w powieści postać nie jest przypadkowa, każda jest ważna, nie ma tu pompowania treści przypadkowymi znajomościami. Wszystko się łączy w całość. No tak, bo autor bardzo sprytnie opowiedział życiorysy trzech osób;) Najpierw wychowywany przez wuja, po jego śmierci samotny zupełnie bezwiednie, całkowicie przypadkowo poznaje swą rodzinę o istnieniu której nie miał świadomości. I traci, traci, traci wszystkich i wszystko po kolei. Smutna to książka. Ani krzty humoru. Koniec bez optymizmu ale z nadzieją. Zawsze przecież jest czas zacząć od nowa i dopóki się żyje należy próbować.

"Chciałem być ojcem i teraz, gdy nadarzyła się taka szansa, nie potrafiłem znieść myśli o jej utracie. Dziecko dawało mi możliwość powetowania sobie własnego dzieciństwa, posiadania rodziny, należenia do czegoś o wymiarze większym niż ja sam, a ponieważ dotąd nie byłem świadom tego pragnienia, raptem doszło ono do głosu w wybuchu głuchej rozpaczy. Gdyby moja matka była taka rozsądna jak ty, wrzasnąłem do Kitty, nigdy bym się nie urodził! I nim zdążyła coś odpowiedzieć, dorzuciłem szybko:
- Jeśli zabijesz nasze dziecko, zabijesz z nim i mnie.
(...)
... i kiedy tak siedziałem przy łóżku Kitty w szpitalu i patrzyłem na jej zbolałą, bladą twarz, poczułem, że wszystko szlag trafił, że odebrano mi życie.
Nazajutrz zabrałem ją do domu, ale było już inaczej. Wmówiliśmy sobie oboje, że puścimy w niepamięć to, co się wydarzyło, ale gdy spróbowaliśmy wrócić do dawnego życia, okazało się, że takiego życia już nie ma. Po tygodniach nieszczęsnych rozmów i kłótni oboje popadliśmy w milczące odrętwienie, jak gdybyśmy bali się spojrzeć sobie w oczy. Zabieg w szpitalu był trudniejszy, niż Kitty się spodziewała..."

Brak komentarzy: