poniedziałek, 11 maja 2009

Siergiej Łukjanienko - Genom


"— Rzuć buldoga — zażądał agent. — W przeciwnym razie zabiję i ciebie, i dziewczynkę.
Chyba Sherlock Holmes realnie ocenił swoje umiejętności bojowe, bo rozluźnił dłoń i pistolet policyjny z grubą lufą upadł na podłogę. W ciszy, jaka zapadła, wyraźnie było słychać szelest żuczka–sprzątacza, który wybiegł z kąta, żeby obmacać przedmiot. Widocznie jednak pistolet nie mieścił się w kategorii „śmieci”, bo żuczek oddalił się rozczarowany.
"

Nazwisko autora sprowokowało by wziąć tę książkę do "ręki", a gdy na ostatnich kartkach dostrzegłem Holmesa i Watsona wszystko było jasne. Oczekiwałem jednak czegoś innego. Powieść składa się z trzech oddzielnych części. Każda inna. Pierwsza - przygotowania, niezmiernie ciekawa. Łyknąłem ją jednym tchem, szczęśliwy jakie super s-f. Druga - wyprawa, spowolniła. Dodane motywy z romansów, a główna idea każdy z każdym wcale nie uatrakcyjniła fabuły. Ale naprawdę słaba była część trzecia, kryminał, gdzie pojawiła się sławetna para detektywów. Myślę, że z tej konwencji beletrystyki autor powinien zrezygnować. Połowę rozdziału zajęło śledztwo, a drugą "zapraszam wszystkich do salonu na rozwiązanie zagadki". To ciut za długo,i chyba jednak czytelnik był bez szans by samemu rozwikłać tajemnicę przestępstwa. A wszystko to zwiększone objętościowo wywodami o treści społecznej. Jest jednak i to nie tylko w pierwszej części tej powieści co Łukjanienko potrafi, czym uciekawia swe książki - inne przestrzenie przebywania (w patrolach np. zmrok), obdarowywanie ludzi niezwykła umiejętnością (tu postacie spechydraulik, specgejsza itp) czy "banalna", i często nie pozbawiona humoru wyobraźnia...

"Jak łatwo się domyślić, paczka zawierała przedmiot dumy Nowej Ukrainy — kawałek świeżej słoniny.
— Odcinają ją ze świń wprost na pastwisku — wyjaśniła Kim, ciągle pod wrażeniem tego, co zobaczyła. — Ale świnki nic nie czują, na drugi dzień skóra się goi i świnia znowu ma tłuszczyk. O, spróbuj, już wędzona. Gdy warstwa słoniny osiąga grubość pół metra, świnki zaczynają wydzielać specjalne substancje… Super, nie?
Alex wyjął z kieszeni nóż, odciął kawałeczek, zjadł i skinął głową.
— Super. Bardzo smaczne. Aromat zielonych jabłek, prawda?
Kim skinęła głową. Morrison, który stał za jej plecami, skrzywił się:
— Aromat… Za to na pastwiskach aromat, uchowaj Boże! Taki słoninowy mamut leci przez step, wyżera wszystko do czysta i, za przeproszeniem, bez przerwy paskudzi!
— To naturalny proces — odparowała Kim.
— Zgadzam się, ale bynajmniej nie aromatyczny. Dlaczego nie hodują mięsa i słoniny w pojemnikach, jak na każdej przyzwoitej planecie?
"

Brak komentarzy: