niedziela, 1 marca 2009

Ciekawy przypadek Benjamina Buttona


Hollywood potrafi czarować obrazem. Tę umiejętność opanowało do perfekcji. Tak jest i tym razem. Tak naprawdę jest to jednak "tylko" piękna opowieść o miłości. Czy jakich wiele, czy jakich niewiele, bez znaczenia. Widzę w tym jednak drobne oszustwo. Był pomysł jak by to wyglądało gdyby... Do tego pomysłu dobudowano resztę i już. Więc jeśli ktoś szuka przesłania, podtekstów lub mądrości głęboko ukrytych znajdzie sztampę. Tak, pobudził mnie do refleksji, do zastanowienia - to dużo, to stanowi wartość filmu. Pokazał ludzi dobrych, ciepłych. Lubimy to oglądać, bo jest tego coraz mniej w rzeczywistości;( Czy jednak główny bohater to taki wspaniały człowiek. To jego opowieść, o nim, nikomu nie wyrządził krzywdy, nikt mu też wiele nie zawdzięcza. Tak po prostu sobie przeżył życie (z głównym przesłaniem wolnego człowieka - kosztem pozostawienia jednak rodziny) tylko cieleśnie od końca, i już.
Choć bardzo się starałem oglądać mając na maksa podkręcone emocje, czasem przebijało się logiczne myślenie, wtedy wszystko się waliło, wtedy konstrukcja filmu się waliła na łęb na szyję, wtedy niektóre dialogi traciły sens.

Zapamiętałęm jedną cudowną scenę kiedy córka czyta "To była najpiękniejsza kobieta jaką ujrzałem" "Piękna" słyszy słaby głos konającej matki, "Najpiękniejsza" powtarza zdecydowanie i tak zupełnie swobodnie córka. Kompletny banał, ale fantastycznie zagrany.

Brak komentarzy: