piątek, 13 listopada 2009

Ballada o Cable Hogue - The Ballad Of Cable Hogue (1970)

Zupełnie nieklasyczny western, choc zapowiadał się zwyczajnie;) Kumple zostawiają na pustyni głównego bohatera na pewną śmierć. Ten odnajduje wodę dzięki czemu udaje mu się przeżyć. Ba, staje się dzięki temu bardzo bogatym człowiekiem. Poprzysięga jednak zemstę. Po drodze zakochuje się w prostytutce. By była w pełni ballada umiera w dośc zabawnych okolicznościach (by widz dostrzegł mrugnięcie okiem;) ). Są sceny o zabarwienu musicalowym, są stylizowane na komediowe podkręceniem szybkości przewijanej taśmy. Dlaczego to taki niepełny western - tylko dwa trupy. Nic specjalnego? Tak, ale to miał być film do spania a zasnąłem jak obejrzałem do końca.

ps Super piosenka początkowa. Kiedyś to Jerry Goldsmith potrafił skomponować coś subtelnego, kameralnego. Bo teraz to wielkie, symfoniczne, wtórne (era komputerów ułatwia "kopiuj - wklej")

Brak komentarzy: