niedziela, 12 września 2010

Joanne Harris - Czekolada

"To jest sztuka, którą mogę się cieszyć. Są jakieś czary we wszelkim gotowaniu: w doborze składników, w łączeniu ich, w ucieraniu, roztapianiu, dolewaniu, zaprawianiu. Stosuję przepisy ze starych książek, utensylia mam tradycyjne - moździerz i tłuczek, mojej matce służące do rozcierania kadzideł, wykorzystuję w bardziej przyziemnym celu. Korzenie roślin i środki aromatyczne przydają subtelności czarom bardziej zmysłowym. I po części właśnie chwilowość tych czarów tak mnie zachwyca. Tyle kunsztu i doświadczenia, tyle starannej pracy wkłada się w przyjemność, która może trwać tylko chwilę i którą mało kto kiedykolwiek docenia w pełni. Matka zawsze pobłażliwie gardziła tym moim zainteresowaniem. Dla niej jedzenie nie było przyjemnością, było męcząco koniecznym podatkiem od ceny naszej wolności. Ja kradłam menu w restauracjach i patrzyłam tęsknie na wystawy patisserie. Chyba miałam dziesięć lat - może więcej, kiedy po raz pierwszy zakosztowałam prawdziwej czekolady. Ale to urzeczenie przetrwało."

Pamiętam słowa "Chcę być twoją Czekoladą". Inspiracją był ten utwór, a dokładniej jak podejrzewam film;). O tak. Urzekł mnie szalenie. Romantyczność Johnny Deppa i ciepło głównej bohaterki czarowały. I podobnie ma się z pozoru książka. W pewnym jednak momencie dociera do mnie potworność tej powieści, manipulacja autorki i nienawiść ociekająca na co drugiej stronie. Od razu wspomnę że film tego nie ma, a i fabuła jest diametralnie zmieniona. Nie ma tej tendencyjności. A czym jest książka. To fabularyzowany manifest feministyczny zainicjowany w kuluarach lewicowo-liberalnych. bo czegóż tu nie ma. Palikotowi by szczena opadła gdyby dostrzegł, że jego program ideowy to plagiat;).

W filmie złe postacie to hrabia, proboszcz i kilka dewotek. Tutaj ksiądz, ksiądz i jeszcze raz ksiądz zwany często mężczyzną w czerni jako symbolu całej grupy jemu podobnych (w domyśle również w sutannach)

"...ostatnio pracuje na cmentarzu, rozkopuje i okopuje z furią - nierzadko wyrywa całe kępy krzewów i kwiatów razem z chwastami, przy czym pot mu się leje po plecach, aż widać ciemny trójkąt na jego sutannie. Jemu nie sprawia przyjemności praca fizyczna. Z twarzą wykrzywioną z wysiłku jest pełen nienawiści do ziemi, w której kopie, nie cierpi roślin, przez które się przedziera. Wygląda jak skąpiec z musu wrzucający swoje banknoty łopatą do pieca, głodny, pełen obrzydzenia, opętany." To opis autorki. Ale i główna bohaterka pełna ciepła, wyrozumiałości, wiecznie uśmiechnięta, co rusz serwująca na koszt firmy podarki, tolerancyjna w głowie jest pełna obłudy bo jednak "wyszedł jak kulturalny hitlerowiec w kiepskim filmie wojennym" czy "patrzył na mnie z czystą nienawiścią" to błędy popełnione przez panią Harris na kreacji głównej bohaterki. Bo jeśli z miłością i tolerancją to do wszystkich, prawda?

Obiecywałem jednak dużo więcej kwiatków z pogranicza nowych ideologii. New age. Pod tym terminem kryją się czary, a tu na każdej stronie. A ten opis brzmi niczym z podręcznika NLP "Ludzie, którzy nic nie wiedzą o prawdziwych czarach, wyobrażają sobie jakieś bajeczne bogactwo efektów. Podejrzewam, że właśnie dlatego moja matka, która kochała teatralność, czyniła z czarów takie widowisko. A przecież prawdziwe czarowanie nie jest zgoła dramatyczne, to po prostu skupienie myśli na upragnionym celu."
No dobrze. Główna bohaterka jest tutaj ta dobrą. A co promuje - wszelkie wróżby (m.in. tarot) i zabobony(od talizmanów po czarne koty), eutanazję, "animalsy" gdzie nie kryje oburzenia gdy weterynarz mówi, że to tylko pies, reinkarnację (wykładając dziecku swoją wiarę co będzie po śmierci). Wiem, że ta recenzja może śmieszyć. Nie jestem jednak dewotem tylko mam diametralnie różne zdanie od np takiego znalezionego w sieci ""Czekolada" to idealana książka na senne, deszczowe popołudnie. Już same opisy czekoladowych pryszności poprawiają nastrój. Książka nie wymaga od czytelnika żadnego wysiłku intelektualnego. Czyta się ją tak, jakby oglądało się w telewizji komedię. Ot, mała rozrywka:)" Ręce opadają.
A książkę umieszczam w swoim katalogu w kategorii literatury toksycznej.

ps Byłbym zapomniał - motyw feministyczny. Kobita nagminnie maltretowana przez męża pijaka. Prowadzi bar, sprząta, gotuje, zaspokaja... On bije ją, idzie się wyspowiadać, odmawia pokutę i od nowa. W końcu ona się buntuje po namowie głównej bohaterki i opuszcza go. Oczywiście w obronie nierozerwalności świętego związku małżeńskiego przychodzi ksiądz. Istotnie zero wysiłku intelektualnego. Wszystko jasne i podane na tacy. Nie pomylisz się kto tu dobry a kto zły.

2 komentarze:

M pisze...

Chciałabym być czymś ciepłym, jedwabistym, aromatycznym, słodkim i pobudzającym ... czekoladą?

tylkodlam pisze...

czekoladą, gorącą czekoladą, wymarzoną czekoladą... słodyczem, słodyczą, pasją... miłością?

;)