poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Scott Lynch - Na Szkarłatnych Morzach


"Potrafimy okradać arystokrację. Potrafimy się włamywać. Potrafimy zakradać się przez komin, otwierać zamki, okradać powozy, opróżniać skarbce i popisywać się naprawdę szerokim wachlarzem karcianych sztuczek - przyznał Locke. - mogę ci obciąć jaja o ile jakieś masz, podłożyć na ich miejsce marmurowe kulki, i przez tydzień nie zorientujesz się, że coś jest nie tak. Ale z przykrością muszę powiedzieć, że jedyny rodzaj przestępców z jakimi naprawdę nie mieliśmy nigdy, przenigdy do czynienia to piraci, do kurwy nędzy!"

Druga część sagi o Niecnych Dżentelmanach nie zawiodła. Trudno było utrzymać wysoki poziom pierwszej części, ale (i nie jest to jedynie moje zdanie) autor tego dokonał. Dużo ostrzejszy język co nie jest zasługą tłumaczy gdyż są ci sami. Spory rozmach. Intryga na ogromną skalę co jak wspomniał jeden z bohaterów po kolejnym nieudanym zamachu "są motorem napędzającym godpodarkę miasta gdyż co piąty mieszkaniec jest zatrudniony by ich śledzić, zabić lub ochronić";))) Fajna konstrukcja ksiązki. Reminiscencje przeplatane z aktualnymi zdarzeniami. Z tego będzie kiedyś naprawdę dobry film. Dużo mniej jest tym razem fantasy. Tylko alchemia i niewiele znaczące zdarzenia na morzu (oprócz jednego) kojarzące się momentalnie z klimatem z "Piratów z Karaibów" co powoduje, że wyobraźnia podstawia te same scenerie co na filmie;).
Miłość, przyjaźń, braterstwo i honor. To dzięki temu książka nie jest tylko bezsensownym czytadłem. Polecam, polecam, polecam. Dla miłośników przygody, nieskrępowanej i twardej.

Jeśli masz zamiar przeczytać tą książkę to by nie psuć sobie zbytnio zabawy nie czytaj drugiegoponiższego cytatu;)))

"Jean pchnął drzwi. Miał ponurą minę. Podszedł prosto do Locke'a z wysokim, drewnianym wiadrem wody w dłoniach. Bez ostrzeżenia wylał wszystko na Lamorę, którego aż zatkało z zaskoczenia i znowu poleciał na ścianę. Potrząsnął głową jak pies i odgarnął z oczu przemoczone włosy.
- Jean całkiem ci odpieprzyło...
- Potrzebowałeś kąpieli - przerwał mu przyjaciel. - Cały byłeś ubabrany w samoużalaniu.
Rzucił wiadro i ruszył popokoju, zbierając wszystkie butelki i bukłaki w których jeszcze coś było."









"- Muszę przyznać, że w duchu podziwiam tych bezczelnych sukinsynów. Dwa lata planowania, do tego jeszcze te krzesła... A wszystko pod moją rzekomą opieką! Ależ się Lyonis wściekł.
- Myślałam, że i ty będziesz zły.
- Zły? Jestem zły. Zdążyłem polubić te krzesłą
- Wiem jak długo zabiegałeś o zakup obrazów.
- Ach tak, obrazy. - Requin uśmiechnął się figlarnie. - Masz rację, ściany wydają się teraz takie puste. Co powiesz na to żebyśmy zeszli do skarbca i przynieścli orginały?
- Jak to orginały?
(a na drugiej stronie "Epilog")
- Jak to kopie?"

Brak komentarzy: