niedziela, 2 sierpnia 2009

Truposz - Dead Man (1995)


Drobna zaległość z tygodnia;))) Nabrałem apetytu na dobry film i ten jest sprawdzony;))) Nie mogę napisać jakiejś emocjonującej notki bo czwarty a może i piąty raz go oglądałem. I właśnie dlatego jest to fenomen tego filmu. Znów znajduję coś nowego, znów mnie zachwyca. Obraz po obrazie, scena po scenie, dialog po dialogu, akord po akordzie.
Jest wiele ciekawych chwil zawartych w "Truposzu". Moment wejścia syna pana Dickonsona to jakby scena z sitcoma - brakuje tylko braw na dzień dobry. Zabójcy choć czysto westernowi to już murzyn między nimi kojarzy mi się z Melem Brooksem. Indianie najmniej podobni do Indian;))) Szczególnie widać to w ostatnich fragmentach gdzie dostrzegłem masę stylizacji wschodnioeuropejskiej w ich ubiorze od kaukazkich kacapów, przez bałkańskie nacje do naszych zakopiańskich górali;)
Jest to film trzech artystów. Jarmush wiedzie cały batalion ludzi, którzy wymyślili koncepcję ubiorów, znaleźli niesamowite miejsca (lub je skonstruowali) pomalowali i ożywili światłem, utrwalili tą magię właściwymi kadrami... Drugim jest Depp. To jak rozmawia z kamerą słaniając się na nogach ciężko ranny lub przez dobre pięć minut nie móiąc nic na początku filmu to wartość ponadczasowa dla kina. Trzecim jest Neil Young i jego muzyka. Niewiele jest równie dobrych. Nie ma lepszej. Wziął gitarę i rzeźbił. To dzięki niemu płaski obraz miejscami staje się poryty a miejscami przyjemnie pozaoblany

Brak komentarzy: