piątek, 15 stycznia 2010

Avatar (2009)


Minęło kilka dni od kiedy obejrzałem ten film. Chciałem na chłodno by nie piać z zachwytu jak wszyscy, którzy poszli do kina po wrazenia wizualne i trochę rozrywki. Chciałem;))) A zresztą. Kiedyś Lem w jednym z wywiadów wspomniał ze wszystkie cywilizacje pozaziemskie rozmawiają po angielsku. Wzięto sobie to do serca;) Ale tutaj zrobiono z nich, niech będzie Winetou ;))) Czyli nie pozbyto ich ludzkiego systemu emocji, i w sposób dość ewidentny pomalowano czerwonoskórych na niebiesko powiększając dla niepoznaki przy tym znacznie:). Pokopiowano dość pierwotne ceremoniały, pieśni... zaraz, zaraz to przecież bajka dla nas, ziemian.
James Cameron popełnił kilka wybitnych filmów i ten jest wśród nich. Ale nie o tym ja chciałem. Zrobił jedną z części Obcego, a to widać dość wyraźnie. Głowy smoków to pokolorowane Alieny i ten ukłon dla Sigourney Weaver, odtwórczyni głównej roli tamtego kultowego thrilera s-f.
Ze skojarzeń wspomnę o Gwiezdnych wojnach gdzie na przeciwko wojskom Imperium stawały biologicznie słabe armie wystawione na okrótne straty. I jeszcze jedno prywatne, takie moje skojarzenie - Apokalypto.
Mam nadzieję, ze tego jako zbyt krytyczne uwagi sie odbiera, to teraz mogę z drugiej strony;))))
Odlot na maksa. Ogrody ze snu, potwory z chińskich baśni pełne żywych kolorów. Drzewo Życia i jego ogrom to równe tolkienowskim wielkościom w śródziemiu. Urzeka a nie śmieszy nierealnościa. A to wszystko widać w trójwymiarze.
To bez wątpienia krok do przodu w kinematografii, chwile potrwa zanim ktoś postawi nastęny.

Brak komentarzy: