piątek, 29 stycznia 2010

Karel Capek - Fabryka Absolutu

Fabryka absurdu;))) tak mi się ubzdurało, ale mozna naciagnąc, żę wiele tego tytułowego absurdu autor wyprodukował.

Czytając tą książkę pobłądziłem powielokroć;))) Skojarzenia z Kongresem futurologicznym Lema, błędne datowanie powstania powieści na lata pięćdziesiąte-sześćdziesiąte. Ideologiczne lewioowanie z obowiązkowym wyśmiewaniem religii.

O tak to się zaczyna...
"W Nowy Rok 1943 pan G. H. Bondy, prezes zakładów MEAS, czytał sobie gazetę, jak zwykle, trochę niegrzecznie przeskoczył wiadomości wojenne, uchylił się od czytania o przesileniu gabinetowym i na pełnych żaglach (tak, na pełnych żaglach, bo „Gazeta Ludowa” już dawno powiększyła swój format pięciokrotnie i płachty jej nadawałyby się nawet do żeglugi morskiej) wpłynął na obszary gospodarki narodowej. Krążył przez chwilę tam i sam, po czym zwinął żagle i pozwolił kołysać się marzeniom."
I bądź tu mądry;)))

Tymczasem Karel Čapek ur. 9 stycznia 1890 w Malé Svatoňovice, zm. 25 grudnia 1938 w Pradze. Szczęka mi opadła. Nie czuć tego w tej powieści. Owszem przewijały się lata gdy się odbywały wydarzenia, ale tak zgrabnie skomponowano fabułę, że czas przestał mieć znaczenie. I mowa tutaj o wykorzystaniu energii atomowej więc jakoś tak samo przez się;)))

"Stało się tedy, że już w lipcu wypowiedział się parlament, iż „Toni Bobinet dobrze zasłużył się ojczyźnie” i razem z tytułem Marszałka przekazał mu godność Pierwszego Konsula. Francja była skonsolidowana. Bobinet zaprowadził ateizm państwowy; jakikolwiek przejaw religijności karany był śmiercią na podstawie prawa wojennego.
Trudno przejść milkliwie ponad niektórymi scenami z życia wielkiego człowieka.

Bobinet i jego matka. Pewnego dnia Bobinet naradzał się w Wersalu z generalicją. Ponieważ było gorąco podszedł do otwartego okna. Nagle ujrzał w parku starusieńką panią wygrzewającą się na słońcu. Wówczas przerwał Bobinet wywody marszałka Jolliveta i zawołał: „Panowie, oto moja matka!…” Wszyscy obecni, nawet najbardziej zahartowani w walkach generałowie nie umieli opanować łez wzruszenia wobec przejawu takiej synowskiej miłości.

Bobinet i jego miłość ojczyzny. Kiedyś podczas deszczu Bobinet był obecny przy przeglądzie wojska na Polu Marsowym. Gdy defilowały ciężkie agregaty artyleryjskie, najechało auto wojskowe na kałużę; woda bryznęła i poplamiła płaszcz Bobineta. Marszałek Jollivet chciał na miejscu ukarać dowódcę nieszczęsnej baterii i zdegradować go. Ale Bobinet nie dopuścił do tego: „Niech pan da spokój, panie marszałku, przecież jest to błoto francuskie”.

Bobinet i inwalida. Razu pewnego Bobinet przyjechał nie poznany do Chartres. W drodze pękła opona i podczas gdy szofer naprawiał uszkodzenie, zbliżył się jednonogi inwalida i żebrał. „Gdzie ten człowiek stracił nogę?” — pytał Bobinet. Inwalida odpowiedział, że stracił ja w Indochinach, że ma starą matkę i że nieraz całymi dniami oboje nie mają co włożyć w usta. „Marszałku, proszę zapisać nazwisko tego człowieka” — rzekł Bobinet wzruszony. I rzeczywiście, w tydzień potem do drzwi izdebki inwalidy zapukał kurier osobisty Bobineta i wręczył biednemu kalece paczuszkę „od pierwszego Konsula”.
Któż opisze radosne przerażenie inwalidy, gdy otworzywszy paczuszkę znalazł w niej medal brązowy!"

Taka jest cała książka. Pełna humoru (brytyjskiego ciii;))) ) i satyry, satyry na przyszłość. Chylę czoła;) I polecam. Kapitalna lektura.

Brak komentarzy: