niedziela, 18 kwietnia 2010

Naomi Klein - No Logo

"Każdy z nas z pewnością widział już gdzieś to osobliwe połączenie ogromnego wyboru konsumenckiego z nowymi, orwellowskimi restrykcjami, dotyczącymi produkcji kulturalnej i przestrzeni publicznej. Widzą je mieszkańcy małego miasteczka, kiedy na ich oczach pustoszeje tętniące dotąd życiem śródmieście, ponieważ gigantyczne tanie supermarkety z 70 000 artykułów na półkach przeciągają środek ciężkości na peryferie, tworząc to, co James Howard Kunstler nazywa „geografią pustki”. Widzimy je, kiedy z szykownej dotąd głównej ulicy znika kolejna nasza ulubiona kafejka, sklep z gwoździami, niezależna księgarnia czy wypożyczalnia ambitnych filmów wideo, a na ich miejsce wciska się któraś ze standardowych sieci: Starbucks, Home Depot, Gap, Chapters, Borders, Blockbuster. Widzimy je w wielkim supermarkecie, kiedy świadomy korporacyjnej definicji „wartości rodzinnych”, menedżer zdejmuje z półki kolejne „nieprawomyślne” czasopismo. Widzimy je w sypialni czternastoletniej projektantki stron internetowych, której Viacom albo EMI zamknął właśnie fanstronę, nieporuszony bynajmniej dziecięcą próbą stworzenia własnego małego ogniska kultury z zapożyczonych urywków ometkowanych piosenek i zdjęć."

Jako hasło reklamowe dla tej książki mogłoby być "Gdy przeczytasz tą książkę zakupy w markecie już nigdy nie będą dla Ciebie tym samym". No tak ale kogo by to zachęciło.
Najpierw to co na minus lub jako zarzut. Zbyt rozwlekle długa. Wiele powtórzeń. Ideologia socjalistyczna z rewolucyjnym zacięciem. Słownictwo typu "aktywiści" czy wyzysk społeczny. My to juz przerabialiśmy. Zresztą "zachód" na pewno też.
Pozytywy. Książka wojująca. Stany jako Eldorado to mit. To co wydaje się dla nas czymś co powstało u nas jako odpowiedź na nasze warunki i stan prawny okazuję się bzdurą. Np. samozatrudnienie w wielkich firmach tam to standard.
A teraz konkretnie o czym jest ta książka. O korporacjach, globalizacji, o marce i jej logo. Korporacje to właściwie tylko prezesi i Rady Nadzorcze. Nawet sekretarki się wynajmuje z agencji. Po co samemu zatrudniać. Globalizacja ułatwia sprzedawanie na całym świecie tego samego produktu. Produktu napisałem? Właściwie to czegoś z logiem. Bo to ma wartość... Potocznie adidasy, czy konkretnie najki, lalki czy barbie? Czy tankujemy benzynę czy na stacji Shella? Czy jemy hamburgery czy w McDonaldzie?

"Do „efektu billboardu” chętnie odwołują się producenci, których głównym źródłem dochodów nadal pozostaje sprzedaż w miejscach obsługujących wiele różnych marek równocześnie: w domach towarowych, kinach Cineplex, sklepach płytowych HMV salonach obuwniczych Foot Locker, i tak dalej. Nawet nie pretendując do przejęcia kontroli nad całą siecią dystrybucji, ometkowane superstores pełnią funkcję czegoś w rodzaju duchowej ojczyzny danej marki, łatwo rozpoznawalnej i tak świetnej, iż gdzie by markowy produkt nie zawędrował, poniesie ze sobą tę świetność, jak aureolę. Zupełnie jakby marka została wyposażona w mechanizm samonaprowadzający: stoiska sprzedające gadżety Virgin w kinach Virgin nie są stoiskami sprzedającymi gadżety w kinach, lecz mini-megastores Virgin, satelitami czegoś znacznie głębszego i ważniejszego niż to, co rzuca się w oczy. Zaś konsumenci, którzy wejdą do najbliższego Foot Locker i ujrzą parę najków bezceremonialnie postawioną obok reeboków, fili czy adidasów, przy odrobinie szczęścia przypomną sobie zmysłowy przesyt, którego doznali podczas pielgrzymki do Nike Town. Jak pisze Michael Wolf, w markowym handlu detalicznym idzie o to, by „zakodować w tobie przeżyte doświadczenie tak, jak ręka gospodyni sypiąca co dzień ziarno zakodowuje pozytywne odczucia w małych gąskach”. "

Dobrze jest się zapoznać z tą książką, choćby powierzchownie przelecieć po treści. To spora wiedza o tym co się dzieje na świecie. W mediach np. dostaniemy tylko informację o zamieszkach antyglobalistów. A tymczasem na całym świecie w tamtej dokładnie chwili odbyło się kilkadziesiąt akcji tzw RTS czyli uwalnianie ulic i nie wszędzie znaleźli się prowokatorzy lub kibole.

Brak komentarzy: