wtorek, 9 grudnia 2008

Ursula K. Le Guin - Czarnoksiężnik z Archipelagu

Teraz jest mi wstyd. Czytam ją pierwszy raz. Kupiona, przeleżała na półce 18 lat zanim wziąłem ją do ręki. Uważający siebie za miłośniak fantasy sięgam po kanon tak późno, zaliczając po drodze stertę "makulatury" typu Kane czy beznadziejne podróby Conana. O samej książce nic nie napiszę, bo po co. Świetna.

1 komentarz:

tylkodlam pisze...

Młody chłopak wykazuje zdolności magiczne, początkowo uczy go wioskowa wiedźma, a gdy ratuje całą wieś swoimi umiejętnościami (iluzja mgły) przed atakiem najeźdźców zostaj wysłany do pewnego maga by mu służyć i uczyć się. Potem dokonuje wyboru i idzie do szkoły dla magów. Tam wywołuje coś z zaświatów. Rusza by schronić się przed nim. spotyka smoki, które zmusza do przysięgi nie naruszania niektórych rejonów archipelagu, natrafia na prawie bezludną wyspę zamieszkałą przez dwoje rodzeństwa. Trafia do zamku, gdzie o mało nie daje się wpuścić w pułapkę i ulec "Przenajstarszemu". Spotyka swego przyjaciela ze szkoły magów. Wyruszają razem. Zmieniona zostaje taktyka. Sam zaczyna polować na tego "coś". Aż na kresach świata, gdzie nie ma już nic dopada go i podaje imię, swoje imię.