piątek, 6 lutego 2009

Patrick Suskind - Historia pana Sommera


Ponownie po "Pachnidle" pozostaje mi tylko zachwycać się swoistym literackim sposobem przekazu. Rewelacja!!! Uwielbiam taki lekki, a zarazem filozoficzny styl. Zakończenie podobnie jak w sztandarowej powieści autora nie do końca oczywiste. Ale i tym razem mam podejrzenia, że to mogło być "wymuszone lądowanie". Nie robię z tego zarzutu. Zresztą to tylko takie odczucie, nic więcej.
"U mnie nie będzie telewizora - zadeklarował ojciec urodzony w tym samym roku, w którym umarł Giuseppe Verdi. - Telewizja zabija zwyczaj muzykowania, rujnuje oczy, niszczy życie rodzinne i prowadzi do ogólnego ogłupienia"
Ze swego miejsca dodam - święte słowa;)
W tej książce Suskind pokazuje swą znajomość baśni i bajek oraz zainteresowanie muzyką. A skoro i w Kontrabasiście są użyte zaawansowane zwroty niewiele mówiące dla takiego laika jak ja pewnie spotkała go jakaś edukacja w tej dziedzinie sztuki.
Z powodów zupełnie oczywistych nie mogę nie zacytować lekcji gdy na pianinie;))) Coś powalającego!!!
""Faktycznie w ubiegłym tygodniu nie udało mi się poćwiczyć, po pierwsze dlatego, że miałem inne ważne rzeczy do roboty, po drugie dlatego, że zadane etiudy były wyjątkowo wredne, jakieś fugowane kawałki, i to w kanonie, prawa i lewa ręka daleko od siebie, jedna tu, druga tam (...). Kompozytor nazywał się, o ile się nie mylę, Hassler - niech go diabli!
(...) Pokornie skinąłem głową i rękawem otarłem łzy z policzków. Diabelli to całkiem sympatyczny kompozytor. Zupełnie co innego niż ten oprawca Hassler, który katował człowieka fugami. (...) Graliśmy więc Diabellego na cztery ręce, panna Funkel po lewej, dudniąc w basach, a ja obiema rękami unisono z prawej w wiolinie (...)"

Zmuszać do przeczytania tego małego dzieła nie będę, ale zachęcać - o tak!!!

Brak komentarzy: