środa, 25 lutego 2009

Peter V. Brett - Malowany człowiek. Księga I


"- Wiele bym oddała, żeby porwały ją otchłańce - mruknęła do siebie.
Ojciec spojrzał na nią surowo.
- Nie waż się mówić takich rzeczy głośno! O nikim!
Mierzył córkę wzrokiem tak długo, aż ta wreszcie kiwnęła głową.
- Tak czy inaczej - dodał ze smutkiem - pewnie wkrótce by ją oddały"

Spodziewałem się horroru. Bardzo miło się rozczarowałem gdy okazało się to fantasy. I to takie jak bardzo lubię. Żadnej polityki typu kto komu za co grozi, z kim się bratać i dlaczego z innymi nie można. Konstruowanie świata na tej wiedzy mnie nudzi, jest mało orginalne i mam odczucie, że wynika z braku pomysłu. Tylko Tolkien w sposób naturalny potrafił umieszczać tego typu treści w fantasy. A jak to wygląda w "Malowanym człowieku". Dzień dla ludzi, noc dla demonów. A reszta to dostosowanie się do realiów. Nowe profesje, zachowania, obyczaje. Bardzo subtelnie stosowana magia. A gdy już jesteś wtym świecie, czujesz jak oni, to ... książkę zaczynasz czytać jak powieść obyczajową ...
"Ich pocałunek był coraz głębszy, aż nagle zaczął żyć własnym życiem, głodny i pełen pasji owoc uczucia, które narastało w sercu chłopaka przez ponad rok bez jego świadomości."

Brak komentarzy: