piątek, 2 stycznia 2009

Neil Gaiman - Amerykańscy Bogowie

"Istnieją historie, które są prawdziwe, w których każdy wątek to tragedia jedyna w swoim rodzaju, a najgorszą tragedią jest to, że już ją słyszeliśmy i nie możemy sobie pozwolić, by poczuć ją zbyt mocno. Budujemy więc wokół niej pancerz, jak ostryga w zetknięciu ze szczególnie nieprzyjemnym ziarnkiem piasku, pokrywająca ją gładkimi warstwami perły po to by móc jakoś to znieść. Tak właśnie żyjemy: rozmawiamy, poruszamy się, funkcjonujemy dzień za dniem, nieczuli na ból i cierpienia innych. Gdyby się do nas przebiło, skaleczyło by nas albo przemieniło w świętych, ale zwykle go nie czujemy. Nie możemy sobie na to pozwolić"
(to nie początek - to ze strony 244)

Temat jak w "Manitou" G.Mastertona - starzy bogowie kontra nowi. Nawet jedna ze scen stylistycznie bliska krwawemu C. Barkerowi lub właśnie Mastertonowi. Ale to wszystko. Gaiman bije ich na głowę i tak sobie myślę, czy wogóle powinienem o nich wspominać. Książka nie jest to łatwa w czytaniu. Wymaga skupienia. Genialne dialogi powstałe nie po to by nabić objętość książki. I ten kunszt posługiwania się słowem, malowanie zdarzeń, postaci, miejsc. Ciężko znaleźć się w tym surrealistycznym świecie bez dobrych opisów - a tego paliwa dla wyobraźni pisarz nam nie żałuje.
Jestem pod WIELKIM wrażeniem.

"(...) żadna ze ścierzek nie jest bezpieczna. Którędy wolisz iść? Drogą trudnych prawd czy też drogą krzepiących kłamstw?
Cień zawahał się.
- Prawd - odparł. - Zbyt wiele kłamstw już słyszałem.
Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Będziesz musiał za to zapłacić.
- Zapłacę. Jaka jest cena?
- Twoje imię - rzekła. - Twoje prawdziwe imię. Musisz mi je oddać.
- Jak?
- O tak.
Sięgnęła idealnie piękną ręką ku jego głowie. Poczuł palce muskające skórę, przebijające ją, wnikające wgłąb czaszki, głęboko do środka głowy i wzdłuż kręgosłupa. Wyciągnęła rękę. Na czubku palca wskazującego tańczył płomyk, podobny do płomienia świecy, tyle, że jasny, oślepiająco biały."

Brak komentarzy: