niedziela, 18 stycznia 2009

Neil Gaiman - Chłopaki Anansiego


To trzecia przeze mnie przeczytana jego powieść. Łatwo znaleźć punkty wspólne, charakterystyczne dla stylu autora. "Bogowie są jak ludzie", są wśród ludzi i ... to wystarczy jako opis dla głównych postaci. Można napisać np. klasyczne "urban-fantasy" i wszystko się będzie zgadzać. Tylko po co to tak spłycać. Czemu obdzierać magię o którą możemy się otrzeć z jej niesamowitości. Lepiej niech zaskakuje nas za każdym razem. Gaiman najdelikatniej jak to możliwe wprowadza akcję do mieszkania sąsiada, może twojego sąsiada. Ziemia się nie trzęsie, pioruny nie walą, domy nie znikają ani się nie zawalają, stada zombie nie biegają głównymi arteliami miasta. Przechodzi koło Ciebie zapomniany bóg, mówi Ci "dzień dobry", i idzie załatwiać swoje przyziemne i te mniej przyziemne sprawy;). I to jest cudowne, i do tego jakże rzeczywiste;).

"Podczas pierwszej wizyty u matki Rosie Gruby Charlie nadgryzł jedno z woskowych jabłek. Potwornie się denerwował, do tego stopnia, że sięgnął po jabłko - na jego obronę trzeba dodać, niezwykle realistycznie wyglądające jabłko - i wbił w nie zęby. Rosie w tym czasie dawała mu rozpaczliwe znaki. Gruby Charklie wypluł w dłoń kawałek wosku. Zastanawiał się gorączkowo czy nie udać, że po prostu lubi woskowe owoce albo (...)"

Brak komentarzy: