sobota, 13 marca 2010

Douglas Adams - Cześć, i dziękuje za ryby


To czwarta część "Autostopem przez Galaktykę". Tytuł na pierwszy rzut oka bez sensu. Taki smaczek którego sens poznajemy w trakcie lektury;). Momentami świetna książka, potem chwila oddechu dla autora i czytelnika (zaczynającego się, pisze o sobie;), lekko irytować) i znów powrót na fajny poziom. A potem znów lekko wieje nudą. Najlepiej to określić słowem - nierówna. Ale... choć to długie dość ale jak to ścinać;)))

"- Myślę, że powoli powinniśmy zacząć myśleć o powrocie do domu.
- Najpierw historia. Przyszedłeś na dworzec.
- Przyszedłem jakieś dwadzieścia minut za wcześnie, pomyliły mi się bowiem godziny odjazdu. Uważam, że jest tak samo prawdopodobne - dodał po krótkim namyśle - że to koleje brytyjskie się pomyliły. Nigdy nigdzie nie zdarzyło mi się przyjść za wcześnie.
- Opowiadaj dalej.
- Kupiłem więc gazetę, by rozwiązać krzyżówkę, i poszedłem do barku na kawę.
- Rozwiązujesz krzyżówki?
- Tak.
- Które?
- Zazwyczaj z „Guardiana”.
- Uważam, że zbytnio się tam silą na intelekt. Wolę te z „Timesa”. Rozwiązałeś?
- Co?
- Krzyżówkę z „Guardiana”.
- Jeszcze nie miałem okazji na nią spojrzeć. Właśnie stoję przy kontuarze i kupuję kawę.
- Świetnie. Kup kawę.
- Kupiłem. Do tego kupiłem paczkę herbatników.
- Jakich?
- „Rich Tea”.
- Dobry wybór.
- Lubię je. Tak więc obładowany świeżo nabytymi dobrami idę do stolika i siadam. Nie pytaj jednak, jak wyglądał stół, minęło bowiem od tamtego dnia nieco czasu i nie pamiętam.
Prawdopodobnie był okrągły.
- Bardzo dobrze.
- Dokładnie wyglądało to tak: siedzę przy stoliku, przy lewej ręce mam gazetę, z prawej strony filiżankę z kawą. Na środku stolika leżą herbatniki.
- Jakbym to widziała.
- Nie widzisz jednej rzeczy, ponieważ jeszcze o niej nie wspomniałem. Nie widzisz faceta, który siedział przy stoliku, nim przyszedłem. Siedzi naprzeciwko mnie.
- Jak wygląda?
- Całkiem przeciętnie. Aktówka, ciemny garnitur. Nie wyglądał na człowieka, który mógłby zrobić coś dziwnego.
- Aha. Znam ten typ. I co zrobił?
- Pochylił się, wziął herbatniki, rozerwał opakowanie, wyjął jednego i...
- Co?
- ...i go zjadł.
- Co?!
- Zjadł go.
Fenchurch patrzyła z najwyższym zdumieniem.
- I co zrobiłeś?
- To, co zrobiłby każdy Anglik z krwi i kości. Byłem zmuszony go zignorować.
- Słucham? Dlaczego?
- To była jedna z rzeczy, na jakie człowiek nie jest przygotowany. Przekopałem dokładnie swe wnętrze i stwierdziłem, że ani moje wychowanie, ani doświadczenie życiowe, ani nawet najbardziej pierwotne instynkty nie dają najmniejszej wskazówki, co robić, jeśli ktoś ze spokojem kradnie mi na moich oczach herbatnik.
- Ale mogłeś... - Fenchurch zawahała się. - No tak, też nie mam pojęcia, co bym zrobiła. Co działo się dalej?
- Wpatrywałem się wściekły w krzyżówkę. Nie przychodziło mi do głowy żadne hasło, wypiłem łyk kawy, ale ponieważ była zbyt gorąca, nie mogłem się nią zająć. Zebrałem się w sobie i - starając się z całych sił nie zauważać, że paczka została w tajemniczy sposób otwarta - wziąłem herbatnik.
- A więc zacząłeś się bronić, wybrałeś konfrontację...
- Działałem w moim zwykłym stylu, tak, masz rację.
Zjadłem herbatnik. Jadłem go z rozmysłem i bardzo ostentacyjnie, by siedzący naprzeciwko mężczyzna nie miał najmniejszej wątpliwości, co robię. Kiedy jem herbatnik, nic z niego nie zostaje!
- A on co?
- Wziął następnego. Naprawdę - zapewnił Artur. - Dokładnie tak zrobił. Wziął jeszcze jeden herbatnik i zjadł go.
Po prostu i zwyczajnie. Tak naturalnie jak usiedliśmy przed chwilą na trawniku.
Fenchurch powierciła się, jakby było jej bardzo niewygodnie.
- Problem polegał na tym, że nic nie powiedziałem za pierwszym razem, za drugim poruszenie tematu było jeszcze trudniejsze. Co miałem powiedzieć? „Hm, przepraszam pana... niestety nie jestem w stanie zignorować faktu, że...” To bez sensu. Tak więc, zignorowałem sprawę jeszcze dobitniej niż za pierwszym razem.
- O rany...
- Zacząłem się znów wpatrywać w krzyżówkę, w dalszym ciągu nie byłem w stanie odgadnąć ani jednego hasła, więc zachowałem się trochę jak Henryk V w dniu świętego Kryspina...
- To znaczy?
- Skoczyłem na głębokie wody. Wziąłem jeszcze jeden herbatnik. Krzyżowaliśmy przez sekundę wzrok.
- Mniej więcej tak?
- Tak, to znaczy, nie, nie do końca. Fakt jednak, że nasze spojrzenia się spotkały. Na sekundę. Potem spojrzeliśmy w różnych kierunkach, mogę jednak zapewnić, że powietrze było naładowane elektrycznością, jakby nad stołem powstał łuk elektryczny.
- Wyobrażam sobie.
- W ten sposób opróżniliśmy całą paczkę. On, ja, on, ja...
- Całą paczkę?
- Cóż, było w niej tylko osiem herbatników, choć miałem wrażenie, jakbyśmy całe życie przebijali się przez herbatniki.
Gladiatorzy nie mogli czuć się gorzej.
- Gladiatorzy - wtrąciła Fenchurch - musieliby to robić na powietrzu. To bardziej męczące.
- Możliwe. W każdym razie kiedy leżące między nami opakowanie było już puste, mężczyzna, który zaprezentował się z tak złej strony, wstał i poszedł sobie. Oczywiście odetchnąłem z ulgą. Traf chciał, że kilka chwil później ogłoszono przyjazd mojego pociągu, wypiłem więc kawę, wstałem, wziąłem gazetę, a pod nią...
- Tak?
- Leżały moje herbatniki."


Jednak ostatnie zdanie książki w całości kwituje sens treści w niej zawartej...
"Historia ta zawiera morał, ale w tej chwili wypadł on chyba kronikarzowi z głowy..."

ot takie puste kalorie;)

Brak komentarzy: