sobota, 18 kwietnia 2009

Paulo Coelho - Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam


O tym, że jest to lewacki i mocno new age'owy pisarz wiedziałem. Po wielokroć udowadniane było to "poważnymi" opiniotwórczymi mediami i promocją na jaką może liczyć jedynie grono zasłużonych i zaufanych ulubieńców. Pamiętam, jak dziennikarka kiedyś zapytała premiera Buzka co teraz czyta - oczywiście "Alchemika";))). Ale to właśnie po tą książkę sięgnąłem (jako pierwszą choć pewnie nie ostatnią) będącą początkiem trylogii, ponoć najlepszym dziełem pisarza. Sięgnąłem po nią pełen pozytywnego otwarcia, bardzo przychylnie, licząc na doznania również estetyczne. I tych rzeczywiście miałem sporo w trakcie czytania. Jednak sama treść, przesłanie, a i często sposób pisania to zawoalowane z premedytacją pseudointelektualne oszustwo lub kompletny brak wiedzy. Wyobraźmy sobie duchownego, którego pisarz nazywa klerykiem, księdzem, kapłanem, przeorem, ojcem przełożonym. A jego zachowanie jak z serialu "Parafia" (czy jakoś tak) zamiast na powitanie "Szczęść Boże" lub inne tradycyjne religijne powitanie z tamtego (Hiszpania) było nie było katolickiego kraju zwykłe "dzień dobry", ale co się dziwić gdy w trakcie wymiany zdań z młodą dziewczyną czytam, że mówi "nie chcę rozmawiać na tematy religijne". Coś takiego wsadzić w usta duchownego = jakieś jaja;))). Mamy też nowości rodem z "Kodu Leonarda" - św Józef jak się dowiedział, że Maria jest brzemienna to "wykopał" ją z domu i aniołowie musieli ganiać za nim. No dobrze, to nie literatura popularnonaukowa i można pisać różne rzeczy. Spoko. To może troszkę o mieszaniu w głowie. Występujący w tej książce duchowni należą do ruchu charyzmatycznego. Cały czas łączeni są z wiarą katolicką, co jest wierutną bzdurą. Wyznają kult Boga Ojca i Matki, Matka Boska jest Boginią. Lecz tak naprawdę Coelho jest (nie)zwykłym łgarzem. Gdy podniesiemy kurtynę i odsłonimy symbolikę która otula wszelkie opisy otrzymamy pogański kult Matki Gai i Boga Słońca;(((. W jednej z recenzji przeczytałem, że książka ta jest kierowana do młodego czytelnika. A-ha, uchowaj Panie Boże młodzież przed nią;)
Więc kiedy jednak ominiemy wszelkie rafy to powieść ta nabierze piękna... poryta emocjami... miłością kapryśną i pewną...
"Ale on już nie słuchał. Podniósł się z miejsca, chwycił mnie za włosy i pocałował.
Przyciągnęłam go do siebie z całych sił. Wgryzłam się w jego wargi i czułam jego język w moich ustach. Był to pocałunek, na który od dawna czekałam, zrodzony u brzegu rzek naszego dzieciństwa, kiedy oboje nie wiedzieliśmy, czym jest miłość. Pocałunek, który unosił się nad nami, gdy dorastaliśmy, pocałunek, który przemierzył świat ze wspomnieniem zgubionego medalika, pocałunek, który krył się między kartkami książek wertowanych przed egzaminem konkursowym. Pocałunek, który tyle razy się zgubił i dopiero dziś się odnalazł. W tym krótkim pocałunku kryły się długie lata poszukiwań, rozczarowań, złudnych marzeń.
Oddałam mu jego pocałunek z tą samą siłą. Nieliczni goście na sali musieli nas obserwować i widzieli jedynie zwykły pocałunek. Nie mieli pojęcia, że ta chwila była kwintesencją całego mojego życia, życia kogoś, kto nie traci nadziei, marzy i szuka własnej drogi pod słońcem.
W tym jednym pocałunku odżyły wszystkie chwile szczęścia, których w życiu zaznałam."

- talentu pisarskiego nie śmię podważać, pewnie przeczytam kolejne wszak kiedyś słuchałem muzyki iście diabelskiej świadomy jej pochodzenia.

Brak komentarzy: