
Coś mnie do przeczytania tej książki ciągnęło. Może to zasługa Lema, może niedawno oglądanego filmu Screamers, przecież na podstawie Dicka. Nie ważne. Zrobił mi się odpoczynek od fantasy. W trakcie czytania, oprócz poznawania treści, miałem dodatkową "zabawę". Próbowałem dociec, którym momencie swego życia Dick pisał tą powieść - czy jak nawrócił się na katolicyzm, czy jak jeszcze eksperymentował z narkotykami, czy może to okres przejściowy. Pewnie gdybym poszukał w internecie znalazłbym odpowiedź, jedmak straciłbym zabawę. A tak napisał on jeszcze inne książki, które zamierzam przeczytać;) Może tam znajdę dalsze wskazówki;)))
A treść jest naprawdę nieźle odjechana. Kosmos jest kolonizowany przez ludzi, kolonizowany na siłę. Ucieczką od pozaziemskiej, szarej i bezcelowej teraźniejszości są narkotyki. A właściwie jeden, który zmonopolizował rynek, oficjalny a zarazem nielegalny. Jeden do czasu. Z Proximy powraca biznesmen Palmer Eldrich. Chociaż czy to napewno on, któż to wie. Przywozi porosty, alternatywę dla obecnych narkotyków.
Książka jest tak pisana, że nie zawsze wiadomo - czy to już rzeczywistość czy jeszcze działanie "drugów";) Ciekawe czy ktoś się odważy by przenieść to na duży ekran. Można zrobić z tego super film, ale łatwo się też na tym poślizgnąć (i upaść na cztery litery;) ). Tak brakuje mi naprawdę dobrego kina sf;(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz